168 [9] Materiały Racheli Auerbach
penką. Przede wszystkim w lesie... Pamiętam jak dziś pyszny smak pierwszego pół funta szynki, którego spożyliśmy w dzień pesachowy w wileńskim „Zwierzyńcu”, siedząc we trójkę nad zielonym brzegiem Wilii. Gorpenko nie przestawał opowiadać całymi dniami coraz to nowych i nowych historii. Imiona takie jak Ernest Rossi, Sawina, Iwanow Kozelski itd. itd.130 nie schodziły z jego ust. Z drugiej strony potrafił on także być wdzięcznym słuchaczem. Wprawdzie nie wiem już teraz co takiego ja mogłem mu opowiadać, co by go ciekawiło, ale widocznie moich 18 lat złotej klatki było też odrębnym światem, w którym wykłuło się niemało oryginalnych myśli, albowiem przypominam sobie, że słuchając moich wywodów, Gorpenko wybałuszał oczy na swój sposób i wołał raz po raz:
– Świetne! Nadzwyczajne! Wyśmienite! Co za niezwykłe myśli, jakie śmiałe, oryginalne, frapujące...
Niekiedy nawet, z wielkiego zachwytu, żegnał się aż znakiem krzyża.
Utkwił mi w pamięci zwłaszcza jeden epizod. Owego czasu napisałem był artykuł o Hamlecie, w którym usiłowałem wykazać, że pogląd na tego szekspirowskiego bohatera jako na słabego i pozbawionego woli człowieka jest niesłuszny. Gorpenko pozostawał wówczas na leczeniu w wojskowej klinice, a artykuł mój czytałem mu siedząc na trawie w parku, otaczającym szpital. W trakcie czytania Gorpenko wprost ze skóry wyskakiwał. Był on z natury człowiekiem skrajnie przesadnym, cokolwiek histerycznym. Wysłuchawszy artykułu zaczął walić głową o drzewo, wyrywać sobie włosy, omal nie zaniemówił, i w końcu wręcz oświadczył, że jestem geniuszem, a mój artykuł ma „epokowe znaczenie”.
Wszystko to nie przeszkadzało mu jednak być w kwestii Hamleta wręcz odmiennego zdania; nawaliwszy się głową o drzewo i obwoławszy mnie geniuszem krzyczał dalej z tą samą emfazą:
– Gdzie silna wola tam nie może być żadnego rozdwojenia, żadnych zwątpień, żadnej koalicji!
Ja nie miałem wówczas czym zbić jego argumentów, ale pozostałem przy swoim. I jeszcze jedną właściwość posiadał Gorpenko, która mi się bardzo podobała. [50] Umiał się śmiać...
Pewnego razu w zimie stoczył [się] ze śmiechu z pędzących sań i dalej się śmiał. Z byle czego, z głupiego dowcipu, z błahej anegdotki człowiek ten zanosił się ze śmiechu, jak szalony. Stawał na ulicy i brał się za boki, a przechodnie albo zatrzymywali się i zarażeni jego wesołością zaczynali mu wtórować, albo ze zgorszeniem obchodzili łukiem krągłą figurkę z rękami na brzuchu i głową zadartą do góry...
Ale nawet i to było jeszcze niczym w porównaniu z jego śpiewaniem modłów. Głos miał stłumiony, „kwaśny”, ale wkładał w śpiew tyle serca, tyle żydowskiego wyrazu, tyle rzewności, że nawet w dzieciństwie w śpiewie Lejby Ołkuczera