RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Spuścizny

strona 203 z 464

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 203


180 [10] Materiały Racheli Auerbach

więc teraz także nie zawadzają sobie wzajem, umościli sobie każdy swoje miejsce. Ciasno, bo ciasno, ale minimum jest. Leżą i udają, że nie widzą, starają się nie patrzeć na tych, co leżą pod ścianami, porzuceni jedni na drugich, kto wzdłuż, kto w poprzek, kto [34] twarzą do sufitu, kto do podłogi, a kto z głową w pozycji do niczego nie podobnej, arcyakrobatycznej – w kupie. W kupach. Jakaś segregacja jeszcze i tu jest. Osobno mężczyźni, osobno kobiety. I także dzieci osobno. Tu i ówdzie jakiś trupek dziecięcy się stoczył. Jedno widziałam rozkosznie rozwalone, dwu–trzy-letni bachorek ze zgiętymi w łokciach rączkami, z piąstkami, które jakby za chwile miały przetrzeć oczęta w sennym przeciąganiu się… Tu i ówdzie słychać szelest papier[u]. To jakiś trup szuka wygodniejszej pozycji, usiłuje sobie może trochę kości wyprostować na osobności. Szelest ten nie wzbudza u mnie żadnej zgrozy i nie budzi jej we mnie obecnie, chociaż piszę o godzinie drugiej w nocy, sama w pokoju, a gabinet obok jest także pusty, bo obaj sąsiedzi moi śpią dziś poza domem. I nigdy już zapewne zgrozy trupy budzić we mnie nie będą. „Szopa” wyleczyła mnie z ostatnich rudymentów [35] lęku przed nieboszczykami. Legenda o duchach pękła dla mnie raz na zawsze.

Na samym szczycie jednej z kup jakieś niesłychane torso pośladkami do góry, piersi [ni to] kobiety, ni to mężczyzny, z wrażenia przypominające b[…]b krawiecki manekin. Może ktoś bez nogi, a [może nogi] gdzieś pod spodem?179

Na wozie przed szopą trupy prezentowały się cokolwiek inaczej. Sezon oczywiście w pełnym rozkwicie. Wszystkimi bramami i furtkami napływają wozy zaprzężone w konie, wózki ręczne, rowerowe, cudaczna dwuprzężna „ryksza” Pink[i]erta, którą podobno jeden aktor w kawiarni dowcipnie reklamował śpiewając w imieniu Pink[i]erta (Motla)180, że „kto moją rykszą raz pojedzie, żadną inną nie pojedzie już…” Rzemieślnicy, czeladnicy grobów tędzy, kusi w butach z cholewami, podtrzymujący się podobno chlaną codziennie okowitą181, raźnie biorą się do wyładowania „towaru” (Sama widziałam jak kancelaria cmentarna posługuje się w ewidencji i obrotach manipulacyjnych nieboszczyków bloczkami o napisie „Magazyn przyjmie”, „Magazyn wyda”). Jednych [36] zabierają do szopy, innych wprost do hali mycia, jednych taszczą lub wiozą na drabiniastych wozach, innych w korytach, jeszcze innych bierze się po prostu we dwóch za ramiona i nogi, gestem tylekroć wystudiowanym przez malarzy na „zdjęciach z krzyża”. Do młodszych osobników nie potrzeba po dwóch ludzi. Tak jest. Tym razem widziałam to na własne oczy. Widziałam jak czeladnik cmentarny złapał kilkuletniego naguska za skórę w miejscu, gdzie tak workowato daje się ująć, między karkiem a łopatkami i bimbającego mu się po drodze rozczapierzonymi rękami i nogami niósł – jak kotka matka nosi