RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Spuścizny

strona 218 z 464

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 218


Materiały Racheli Auerbach [10] 195

co za żałosny widok ręcznie haftowanych i ręcznie cerowanych firanek, dziecinne zaprane majteczki, ostatni ręcznik wymieniony „na tołczok”236, często ludzie wypruwają podszewki spod palt i sprzedają na ćwiartkę chleba, na lekarstwo w nagłej chorobie, a żołądek potwór, otchłań bez dna, wchłania wszystko i nazajutrz woła: jeszcze, jeszcze! Więc jeszcze ostatnie meble, ostatnie buty z nóg wraz ze szczotkami do butów, nie ma takowej rzeczy, która nie mogłaby się stać artykułem handlu na „Gęsiówce”, często sprzedaje się coś lepszego i kupuje się coś gorszego, by pozostała ta różnica, a czasem widzi się na ulicy osoby ubrane a la Ghandi237, jedynie w płachtę na gołym grzbiecie. Podobno rzeczy z żywych mają wyższy kurs, bo bardzo wielki procent rzeczy pochodzi oczywiście z umarłych. Specjalne „drużyny” hien obłupują z odzieży tych co padają na ulicy. Z rana trupy leżą całkowicie nagie. Słyszałam o wypadkach, gdy rodzina zawczasu sama wyrzucała zmarłego przed skonaniem na ulicę, nie posiadając funduszów na opłacenie wozu pogrzebowego, który by go zabrał „prywatnie”. No i, oczywiście, przedtem wyzuwała go dosłownie i w przenośni z wszelkich „wartościowych” ruchomości. Słyszy się nieraz tu o faktach takiej twardości i obojętności wobec śmierci. Spotykałam dawniej je jedynie w stosunkach rodzinnych u chłopów i zapewne też wyrosłych, tam już utrwalonych obyczajowo poniekąd, na tle twardych, bezpardonowych warunków życiowych.

Ale ten, którego wtedy widziałam na rogu ul. Smoczej i Gęsiej nie był jeszcze obłupiony z łachmanów ani przez własnych krewnych, ani przez obcych. Leżał sam jak łachman (odgarnięty z chodnika, tam gdzie kończą się płyty i zaczyna się miękka ziemia), wdeptany w błoto roztopu wiosennego. Najbardziej rzucały się w oczy, utytłane w mazi, obute w bóg wie co, rozkroczone na odlew i wyżej sterczące od reszty korpusu nogi. Z boku, spod okrywającego głowę i piersi płachty „Kuriera Warszawskiego” z czerwonym napisem, wysunęła [9] się z obramienia sukiennych strzępów ongiś czarnego palta zimowego, ciastowata, żółta, nieżywa ręka. Ta partia od dłoni do łokcia. Ale groteska polegał na czym innym. Oto nad tym padłem ludzkim poniewierającym się w pozycji poziomej, stał ktoś drugi, też w strasznych łachmanach, ale jeszcze w pozycji pionowej i tonem sprzedawcy jakiś mecyji z wózka wołał co chwila „Du ligt an ajnunajnciker Moniek fun achcn jur – szenkt apur groszn. Du ligt an ajnunajnciker Moniek fun achcn jur…”238 i grosze padały. Leżała już ich spora kupka, dziesiątaków, piątaków na tej gazecie rozesłanej na twarzy… Czy miało to znaczyć, że zbiera się jeszcze coś dla tego „Mońka” na grób, na giezło śmiertelne, czy też nie, przypadkowy spryciarz nic z Mońkiem wspólnego niemający (prócz zapewne bliskiego pokrewieństwa końca), mądry impresario