RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Spuścizny

strona 227 z 464

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 227


204 [10] Materiały Racheli Auerbach

padały ofiarą bombardowania – pewien felieton, który ukazał się w prasie żydowskiej. Autor protestował przeciwko temu, że tylko kobiety i dzieci mają prawo do współczucia jako ofiary bombardowania. – Nie jestem kobietą ani dzieckiem – pisał – i czuję się wskutek tego jakoś dziwnie zdewaluowany jakby mnie wcale nie szkoda było, jeżeliby bomba miała mi gruchnąć na głowę. Dziś nie miałby już powodu do tego rodzaju felietonu. Bycie kobietą lub dzieckiem nie tylko nie jest przywilejem, ale wprost największym niebezpieczeństwem.

O dzieciach w tej wojnie, w tym getcie trzeba będzie kiedyś tomy pisać. Jak to handlowało, jak to szmuglowało, jak to się produkowało. Jak to sepleniąc śpiewało [20] szlagiery.

Oj ta, bona
Ja nie chcę oddać bony
Ja chcę kawałeczek chleba
Bo Pink[i]ert jest cholera269.

Zamiast Pink[i]erta wstawiają niekiedy łobuzięta tytułem odmiany inne nazwisko. Zgrozą przejmujący wariant. Obecnie modna stała się inna piosenka, też zdaje się ściągnięta z jakiejś produkcji rewiowo-kawiarnianej.

Oj, pieniądze
Jeżeli nie masz pieniędzy
Wtedy masz poważne kłopoty
Porzuć swoje ciało
I pożegnaj się
Oj, pieniądze270.

Śpiewają to matki z dziećmi, różne sola i duety, tria i kwartety, grają orkiestry uliczne, dla tym większej huczności zaopatrzone w bębny akompaniujące skrzypcom i harmonii. Koło budki z papierosami rzępoli ją samotnie żywy trup o policzkach koloru i specyficznej miękkości wosku. Wcisnąć palec w taki policzek i już zdaje się ten odcisk pozostanie. Jeden intonuje modły chazeńskie271 z chórem na ulicy, inni produkują się z nie wiadomo czym. Słyszałam nawet już dorosłych chłopów śpiewających dziecinne piosenki z pierwszych oddziałów szkoły powszechnej. „Nauka nie poszła w las” – skrzywiła się na to gorzko znajoma nauczycielka. Boże, mój boże. Co za odmęty beznadziejności i ten bezlitosny przymus instynktu życia nakazującego borykać się do najostateczniejszej sekundy, prosić, skamleć, grać i śpiewać o kawałeczek chleba, o pięć groszy, które nic już absolutnie nie pomogą, a jednak nie dają od razu się położyć prawdziwym trupem na ulicy. I trwa bez końca jarmark koszmarów, maligna chorej ulicy, huczy bęben, płaczą [21] skrzypce, zawodzą przeróżne wokalia, tarzają się w kurzu i słońcu maszkary o szkieletach