RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Getto warszawskie

strona 174 z 597

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 174


Uchodźcy i przesiedleńcy [17] 147

I znowu cisza. Znów naprzeciw nas kobiety rozstawiają kosze i czekają... Drzwi od kancelarii otwierają się. Wchodzi posługacz. Chce chleb kupić. Nie mamy [46] dzisiaj. Patrzy zdziwiony i wskazuje na kilkadziesiąt bochenków, które ktoś prywatnie zaofiarował dla uchodźców z Wiednia. Tych, którzy mają nadjechać. Tłumaczymy, że chleb ten przygotowany jest dla ludzi, którzy są w drodze parę dni i nic do jedzenia nie otrzymują, więc muszą, przybywszy na miejsce, być czymś nakarmieni.

Wzrusza ramionami, ale wychodzi. Jest nam coraz zimniej.

Po chwili znowu ktoś. Też chce chleb kupić. Mówimy, że nie mamy dzisiaj.

„Dla izolantów” — mówi z naciskiem. Musimy niestety odmówić.

Czas płynie wolno — tak wolno. Jesteśmy tu dopiero dwie godziny. Przed sobą mamy co najmniej trzy godziny tego wyczekiwania. Strasznie męczy brak [47] pracy.

Pukanie. Wchodzi kąpielarz. Na dole, w łaźni jest około 70 osób, w tym większość dzieci. Są tak głodne, że się boi wpuścić ich do kąpieli. Wobec tego, że mamy jeszcze mannę, dwie panie idą do kuchni, żeby ją ugotować i zanieść dzieciom.

Do pokoju wsuwa się jakiś człowiek w łachmanach. Mówi, że jest głodny. Prosi, by pójść do jego rodziny, by mu trochę pieniędzy przysłała. Wymienia jedno z bardzo znanych nazwisk warszawskich (Wiślicki). Pyta, czyby nie mógł dostać kawałka chleba. Nie mamy, ale na stole leżą dwa odłamki chleba. Smaruję je grubo marmoladą i daję mu. Wychodzi.

Siedzimy i czekamy dalej.

Na ulicy cicho. Na korytarzu cicho. Rozmawiamy.

[48] Na korytarzu nagle ruch. Od piętra nagle dochodzą głosy zmieszane, coraz liczniejsze.

I krzyk. Przeraźliwy krzyk. I głosy. Otwieram drzwi kancelarii. Wyglądam. Naprzeciw mnie jakiś pielęgniarz. Pytam, co to jest.

— „Nie wiem — odpowiada — coś się dzieje, ale nie wiem co”. I uśmiecha się niewyraźnie.

— „Jakaś kobieta zwariowała — dodaje — Nic dziwnego. Z głodu”.

Wracam do kancelarii. Prawie za mną, jakiś człowiek. Często przychodzi tu o coś prosić. Ma maleńkie dziecko. Prosi, by mu sprzedać dwa kawałki chleba. Nie za darmo — chce płacić. Żona jego karmi i musi jeść. Niestety musimy mu też odmówić. [49] Wiemy już, że chleb będzie podzielony między izolantów, ale musimy poczekać na kogoś z naszych zwierzchnich władz, który ostatecznie zadecyduje.

Mamy czterdzieści bochenków po 1 kg. — osób jest 520. Wreszcie zjawia się ktoś. Krajemy chleb i smarujemy marmoladą. Niestety dla wszystkich nie starczyło.


Dn. 12 marca 1941 roku.
Dyżur grupy popołudniowej.
Godzina druga