Kobiety [25] 199
pierwszy poszła na „tamtą stronę” na „wywiad”. Chciała nawiązać kontakt z dawnymi klientkami, odświeżyć potrzebne znajomości, dowiedzieć się na co jest popyt po „tamtej stronie”. Spędziła tam t[r]zy dni. Odwiedziła różne firmy. Świadomość konieczności jej czynu podsycała i krzepiła jej odwagę. Nocowała u dawnej klientki — aryjki. Po trzech dniach wróciła do domu. Sama. Bo był właśnie pierwszy termi[n] d[aty] prolongaty terminu przepustki, i poświad[czeni]e dokumentu wymagało jeszcze kil[ku dn]iowej tam obecności jej towarzysza. A [Pani C. ty]mczasem otrzymała k[i]lka zam[ó]wień, któ[re z]obowiązała się szybko wykonać. Czas nagli[ł]. Za trzy dni miała t[am] znów powrócić. Z na[ła]dowaną prowiantami torbą udała się więc do wylotu ulicy Nowiniarskiej i tam błąk[ał]a się w pobliżu wachy w oczekiwaniu jakiej[ś] szczęśliwej okazji prześlizgnięcia się. I oto w pewnej chwili nadjechał jakiś wóz. Żandarm wspiął się, by sprawdzić jego zawartość, zaś polski policjant zajęty był rozpędzaniem gromady żyd[owskich] dzieci — szmuglerów. Skorzystała więc z chwili nieuwagi wartowników i przebiegła przez granicę ghetta. Zachęcona udaną próbą, już śmielej szła po dwóch dniach do swych klientów z wykonanym zamówieniem. Ale tym razem wybrała się przez [10] „metę” tj. przez dziurę albo jakiś podziemny, piwniczny korytarz zburzonego domu, łączącego te „dwa światy”. Dookoła ciała owinęła staniki, pasy, bawet trykotów pokryła szeroką gumą i wewnątrz zaszyła walutę. Szmuglowała, co się tylko dało: złoto, zegarki, towary — na „tamtą” stronę; „stamt[ąd”] — produkty żywnościowe. Za kilka złoty[ch] zyskiwała pozwolenie od policjanta żyd[owskiego] na wślizgnięcie się do nowej mety — ten sam środek otwierał przed nią wolność po stronie aryjskiej.
Interesy rozwijały się pomyślnie. Rozszerzyła rychło skalę swoich klientów, odwiedzając już nie tylko prywatnych odbiorców, ale także [zaczęła] kupować na bazarze Różyckiego na Pradze22. Jej zarobki miesięczne sięgały sumy 6–7 tysięcy. Począ[tko]wo wychodziła na „tamtą” stronę 2 razy w [tygod]niu i pozostawała tam po 2–3 dni, [coraz] to zmieniając adres zamiesz[ka]nia. Atoli w miarę rozwoju interesów udawała się tam częściej, pra[wie] codziennie. Wychod[ziła] o szarym brzasku. wracała o zmierzchu, niekiedy nawet pod osłoną nocy do[pier]o po nowej godzinie policyjnej.
Przez cały czas swej [szm]ugle[r]skiej kariery pani C. przeżyła trzy [n]ieprzyjemne przygody. Było to w przeddzień [Zie]lonych Świąt 41 r. Przeprowadziła właśnie intratną transakcję i wracała do domu ulicą wiodącą przez Ogród Saski. W ręku trzymała dużą torbę, wypchaną na dnie papierosami (handel papierosami był surowo zakazany) — na wierzchu mięsem. Obok niej szedł żydowski chłopak, brudny, odarty — także szmugler. Prowadził ją do jakiejś nowej „mety”. Naraz od strony Żel[aznej] Bramy nadjechało auto z żandarmami. [11] Nie zdążyła gdzieś uskoczyć, gdy