Kobiety [25] 225
[s]ię w rdzawo–fioletowe sklepienie — i tak w tunelu ognia, gnana strachem, pani H. przedzierała się naprzód. Dookoła był[o] pusto. Tylko jezdnie usłane były kobiercem trupów ludzkich i końskich. Huk strzałów łączył się z trzaskiem walących się murów w jakąś makabryczną symfonię.
W jaki sposób pani H. znalazła się po kilku godzinach koło Wielopola48 nie może sobie uświadomić. Pamięta tylko, że tam natknęła się na nieliczną grupę ludzi, zdążających w tym samym co ona kierunku, przyłączyła się do nich. Byli, jak ona, pogorzelcami, [53] jak ona dźwigali tłumoki ocalonego dobytku. Trudno było chodzić. Powietrze przesycone dymem dławiło i tamowało oddech, deszcz iskier spadał na głowę, i osmalał włosy. Potykała się o trupy, o kupy zgliszcz, o rozrzucone tu i owdzie rzeczy.
Dom przy ulicy Prostej płonął. Mąż! — zadrżała. Czyż mogła wiedzieć, że pali się tylko frontowa oficyna? A on mieszkał w drugim podwórku. Załamana, słaniająca się na nogach pani H. poszła dalej, do swojej ciotki na Waliców i tam przetrwała aż do południa 28 września — do zawieszenia broni. Wówczas dopiero wyszła n[a] ulicę. Wygnała ją na miasto nie ciek[a]wość, ale troska o los najbliższych. Przez a[...]a powierzchnię gruzów i tlejących się jeszcze zgliszcz, w tumanie unoszącego się z [ruin] domów kurzu, pędziła do najbliższych dowiedzieć się czy żyją, czy ocaleli. Mąż był zdr[ów]. Życie nabrało dla niej znów sensu.
Płynął czas i Warszawa zaczęła stopniowo przybierać „spokojny” wygląd. Żydzi wyłapywani przez Niemców [z] tłumów przechodniów doprowadzili u[lice] do por[z]ądku. Życie ma swoje ni[e]ub[łagane] prawa. Albo musisz mimo wsz[y]stko chcieć istnieć, albo zginiesz. Pan[i] H. chciała żyć i zaczęł[a] myśleć o pracy. W chaosie rodzących się potrzeb trudno było jej się zorientować, w jakiej dziedzinie kryją się największe możliwości zarobkowe. Zaczęła na razie handlować złotem, futrami, czym się dało. Powiodło jej się. Za zarobione pieniądze kupiła przede wszystkim zapasy produktów. Mieszkała z mężem u matki jego i musiała utrzymywać całą [54] rodzinę. Pod wpływem wypadków łapania na roboty, męża jej opanowała [ma]nia lęku przed ulicą. Tygodniami nie opuszczał mieszkania. Była osamotniona w walce o byt i było jej bardzo ciężko. Ponieważ zyski z pośrednictwa w handlu malały, pani H. wszczęła starania o posadę w pewnej instytucji społecznej. Na próżno chodziła tam co dzień przez kilka tygodni. I wówczas postanowiła wyjechać do Wilna. Mąż pojechał z nią. Był początek listopada 1939 r. Żydów nie obowiązywały jeszcze wówczas opaski. Więc po prostu wsiedli w pociąg i pojechali do Siedlec. Tam przesiedli się na pociąg do Sokołowa. Do Sokołowa przybyli o godz. 9 wieczór, a od 7 obowiązywała już tam [g]odzina policyjna. Musieli więc przeczekać aż do świtu w poczekalni dworcowej. Na tej i przyległej sali, stłoczeni, leżeli na podłogach wyłącznie aryjscy podróżni. Pa[ni] H. wcisnęła się z mężem w jakiś kąt. Zasnęli.