RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Getto warszawskie

strona 268 z 597

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 268


Kobiety [25] 241

powrócił”. Nie rozumiała tajemnicze[g]o sensu tego szyfru radiowego i nieza[s]tanawiała się nad nimi. Przykuwały [jej uwagę] i przejmowały największym wzrusze[niem] komunikaty Generalnego Sztabu oraz [wia]domości z koalicyjnych terenów.

Dnia 5 września o godz a[...]a rano — pani G. leżała jeszcze w łóżku — przysze[dł] [s]ąsiad i przyniósł sensacyjną wiadomość: Warszawa się ewakuuje, rząd i ministrowie wyjeżdżają z stolicy. Nie chciała uwierzyć. Kiedy jednak w godzinach popołudniowych znalazła się przypadkiem w domu [przy] Grzybowskiej 7, gdzie mieściły się składy futer Apfelbauma i była świadkiem, jak szofer Marszałka Rydza–Śmigłego61 przyjechał wspaniałą limuzyną do Apfelbauma po odbiór siedmiu futer pani Marszałkowej, wiadomość poranna nabrała dla niej realnego sensu. A już ostatecznie ro[z]wiały wątpliwość wielokrotnie rozbrzmiewający [83] tego dnia apel pułkownika Umiastowskiego do „wszystkich mężczyzn, zdolnych do noszenia broni”, by opuścili Warszawę. Co robić? W porze obiadowej w mieszkaniu pani G. odbyła się narada rodzinna: mąż, brat i szwagier postanowili na razie pozostać.

Gorączkowe podniecenie ogarnęło miasto. „Wyjść — pozostać” — było wszędzie niemal wyłącznym tematem. Pani G. nie mogła usiedzieć w domu. Biegała do znajomych, informowała się o ich decyzja[c]h, zasięgała rad.

Napięcie rosło z godziny na godzinę, podsycane wezwaniami „[z] góry”. I nazajutrz dnia 6 września mąż pani G., porwany ogólną psychozą ucieczki, opuścił Warszawę. Wyszedł z liczną grupą sąd[iad]ów. Pani G. pozostała sama z córką. Sa[motność] przerażała ją nie mniej od wojny.

W pierwszych dniac[h] [b]omb[a]rdowania pani G. nie nal[eż]ał[a] [do] O.P.L. Gdy jednak po 6 września d[om o]pustoszał z mężczyzn i powstała konie[czność] uzupełnienia luk w komisjach a[...]a pani G. zgłosiła się do pracy. Pełniła [dyżu] ry w bramie w dzień i, jeśli zachodziła potrzeba, także w nocy, sprawdzała czy woda i piasek są na strychu, kontrolowała, czy w schronie jest czysto, niosła pomoc w żywności bie[d]nym lokatorom. Także zresztą odruchy solidarności w obliczu niebezpieczeństwa były dość rozpowszechnionym wówczas u kobiet objawem.

6 września około godz. 10 wiecz[orem] Pani G. po raz pierwszy odbyła dyżur w bramie. Siedziała z dwiema jeszcze sąsiadkami na ławeczce w poświacie sączącego się z sufitu i przyćmionego [84] niebieskim papierem światła i rozmawiały szeptem o aktualnej sytuacji. Nagle doszedł ich jakiś szum, coraz się zbliżał, rósł na sile. Pani G. dopadła do bramy i przez malutką szybkę, przez którą dozorca sprawdzał zazwyczaj, kto wraca do domu, wyjrzała na ulicę. Głęboki mrok. Ani żywej duszy. Pani G. wytężyła słuch i już wyraź[nie] rozpoznała odgłos miarowego rytmu kół i tętentu kopyt końskich. I po kilku minutach z mrocznej pustki wynurzyła się pierw-