Kobiety [25] 255
Furmanka wjechała między dwie ogniste ściany, kłęby rozzłoconego iskrami dymu. Ludzie biegali w chaosie, szukali się wzajemnie rozdzierającymi nawoływaniami. Długo jeszcze ścigały panią D. echa tych rozpaczliwych krzyków, daleko jeszcze sięgał krwawy odblask ognia.
Podobnie jak poprzedniej nocy na szosie panował wzmożony ruch. Co kilka chwil trzeba było się zatrzymać, by przepuścić sunące oddziały żołnierzy, tanki, wozy, auta. Drogą obok szosy uchodźcy wracali do Warszawy. Szarzało już, gdy pani D. przybyła do Miłosny. Tu zatrzymali ich żołnierze i dla własnych celów zarekwirowali furmankę. Musieli więc dalszy powrót odbyć pieszo. Szli przez las i pola zdeptane i ogołocone z warzyw. Pełno było po drodze trupów ludzkich, porzucon[ych] tłumoków, rozbitych [m]aszyn, wozów, ręcznych wózków.
Pani D. z mężem uszli kilka kilometrów, gdy od strony Miłosny nadjechała prywatna taksówka. Szofer odwiózł „gości” do Lublina i właśnie wracał do Warszawy. Po 100 złotych od osoby zabrał ich ze sobą. Droga jeżyła się od dramatycznych przeszkód. Oto w Wawrze zaskoczył ich nalot. Gdy zahuczały pierwsze świsty bomb wysk[o]czyli z taksówki i rzucili się w las. Ziemia usłana była kobiercem ciał ludzkich. Pani D. przywarła do drzewa i pod „dachem” z rozłożystego konaru przeczekała bombardowanie. A bombardowanie było intensywne i przeciągłe. Potężne eskadry szybowały nisko nad lasem i drogą, zataczały kręgi, oddalały się na krótką chwilę i znów wracały. [112] Bomby padały gęsto, bez przerwy. Było dużo ofiar. Wawer wyglądał po nalocie, jak pobojowisko po krwawej bitwie (8 września). Działy się dantejskie sceny: co chwila ktoś poznawał w jakimś trupie kogoś bliskiego, drogiego.
Była godzina 9 rano. O tej porze nie można było być pewnym, czy nalot się niebawem znów nie powtórzy. Na tym odcinku bowiem naloty były częste. To też pani D. z mężem ruszyli bez zwłoki dalej. Szofer rozwinął zawrotną szybkość, ruszyli przez opustoszałą szosę i rychło znaleźli się na Grochowskiej. Ale cóż to? Gdzie są? Ledwie poznać mogą okolicę. Ulica Grochowska była cała postrzępiona rowami, zasypanymi piramidami taksówek, wozów, itd. Z obu stron barykad sterczały pochylone ku sobie grube szyny żelazne. „Droga tędy zamknięta” — objaśnił policjant. Może przepuszczą was przez most Poniatowskiego o ile zdążycie przed wysadzeniem go w powietrze. Zaczęli tedy w błyskawicznym rozpędzie lawirować przez labirynt bocznych ulic i uliczek w kierunku mostu Poniatowskiego. Przed mostem stał posterunek: kontrolowano dokładnie dokumenty wracających. Właśnie zatrzymali się, by wylegitymować się przed policjantem gdy rozległ się ostrzegający gwizd syreny. I rozpętało się bombardowanie. Ostrzeliwano głównie mosty. W moście Poniatowskiego bomba spowodowała niewielki wyłom — gdzieś z boku. Można było w każdym razie bezpiecznie przejechać na druga stronę.
Na posterunku zatrzymano ich. „Nikogo nie przepuszczamy do Warszawy” — wartownicy odpowiadali nieubłaganie na perswazje i prośby pani D. Byli w rozpaczy. Aż naraz zbliżył się do nich jakiś policjant, zdążający [113] również do Warsza-