268 Kobiety [25]
dek zrządził, że tym razem brat pani G. wpadł w ręce policji. Zaprowadzono go do rejonu przy ulicy L79. O mającej się odbyć „łapance” zawiadomił panią G. jej przyjaciel. Natychmiast też przesłała przez rykszarza listowną wiadomość o tym do domu, przestrzegając równocześnie przed wyjściem brata na ulicę. Ale list nadszedł zbyt późno, a gdy matka wyszła na miasto szukać syna, idąc szlakiem przypadkowych informacji odnalazła go już w rejonie. Wywiadowca „Bolek” opuścił już był o tej poprzez ghetto i nie mógł przyjechać na telefoniczne wezwanie pani G., ponieważ dnia tego był zajęty na jakiejś ważnej uroczystości oficjalnej, związanej ze służbą. To też matka i pani G. wszczęły na własną rękę starania w kierunku uwolnienia go przez znajomego policjanta. Kosztowało ją to kilkaset złotych, wysiłki spełzły na niczym. Jakieś złe fatum zawisło nad młodzieńcem. Posiadał on przy sobie zaświadczenie przyjęcia do pracy do szopu Szulca. Policjant zabrał mu to zaświadczenie, by okazać swojej „protekcji” właśnie w celu uzyskania dlań zwolnienia. W międzyczasie do rejonu zgłosił się [138] przedstawiciel szopu Szulca i zwolnił swoich współpracowników. Brat pani G. wobec braku dokumentu pozostał. A gdy następnego ranka pani G. zgłosiła się do rejonu ze swym przyjacielem brata już tam nie było. Transport „obozowiczów” wyjechał nad ranem w niewiadomym kierunku. Przyjaciel pani G. zabiega[ł] z wytężoną energią o ujawnienie miejscowości, dokąd deportowana została ta grupa „obozowiczów”. Tylko bowiem w wypadku znajomości dokładnego adresu mógłby okazać pomoc jej bratu. Jak dotąd wysiłki jego przyniosły jeno mgliste informacje z których jedne wymieniają Poznańskie, drugie Rosję, jako teren ich zesłania.
Pani G. jest od kilku tygodni na urlopie. Początkowy termin dwutygodniowy przedłuża wciąż do nieustalonej na razie daty. „Nie spieszy mi się do tej ciężkiej harówki w zamkniętym, dusznym lok[a]lu — latem” — mówi pani G. Tym bardziej, że czas na urlopie upływa pod znakiem przyjemności. Pan „Bolek” przychodzi codziennie do niej do domu, otacza ją czujną dbałością o spokój materialny i rozrywki. Często odwiedzają „Sztukę” lub inne lokale, gdzie przy iście lukullusowych ucztach80, błyszcząca elegancją, pani G. przeplata grę namiętności z trzeźwą dyplomacją kobiety interesu. „W życiu ludzkim mało jest prawdziwego szczęścia — mówi (dosłownie) pani G. — należy więc wykorzystać wszelką okazję, która nam namiastkę tego stwarza”. I [139] dewizę tę przeprowadza w życiu konsekwentnie z nieomylnym instynktem samozachowawczym.
[140]