Kobiety [25] 275
wet i noc ma nie zawsze spokojną. Oto nagle o późnej godzinie przeciągły dzwonek u bramy zrywa wszystkich na nogi. Pani R. wie już, co oznacza ten alarm na dole, że wróży obławę na młodzież do obozu pracy, wizytę Niemców dla przeprowadzenia rewizji u któregoś z lokatorów, albo zaaresztowania kogoś. Małoż przeżyła podobnych wypadków w ubiegłym i tym roku (1941–42)? Pamięta te chwile wstrząsających emocji, gdy latem ubiegłego lata (1941 r.) policja żydowska przychodziła wielokrotnie z imiennymi nakazami po młodzież do obozu pracy. Syn pani R. zainicjował akcję obronną „obozowiczów”, która polegała na tym, że młodzież męska zbierała się na noc w pokoju pewnych sąsiadów. Okna tego pokoju wychodziły na wprost bramy. Śród młodzieńców ustanowiono dyżury: każdy kolejno przez dwie godziny pełnił wartę przy oknie. Gdy rozbrzmiewał dzwonek przy bramie syn pani R. wychodził z „dyżurki” i wzniesieniem oświetlonej latarni sygnalizował niebezpieczeństwo. [152] Wówczas dyżurujący młodzieniec budził kolegów i wszyscy uciekali na strych. Gdy w tym roku (w maju 1942) uprzedzono o mającej się odbyć w nocy obławie na młodzież do obozu pracy, wzorem ubiegłego lata zorganizowano „ostre pogotowie”.
Pani R. pamięta także te chwile pełnej grozy lęku, gdy nazajutrz po wybuchu wojny między Niemcami a Ameryką, przyszli do obywatela amerykańskiego, pana R. Gestapowcy w towarzystwie żandarmów, by zabrać go i wysłać do obozu gdzieś nad granicę Szwajcarii, a w kilka tygodni potem zjawili się w tym samym celu po żonę i dzieci87. I wiele innych podobnych chwil pamięta pani R. W każdym wypadku asysta dozorcy jest obowiązkowa dla poświadczeni[a] tożsamości, złożenia zeznań itd. Co prawda w takich chwilach przeważnie pozostaję w domu — opowiada pani R. — ale przeżywam je niemniej boleśnie od mojego syna, bezpośredniego świadka wizyty policji żydowskiej lub żandarmerii niemieckiej. To są najdramatyczniejsze momenty mojego obecnego zawodu dozorczyni.
* * *
Przed bramą domu № 4 przy ulicy K. na niskim stołeczku, oparta o mur, pani Kr. Siedzi przed koszem z warzywami i woła: — Świeże rzodkiewki, cebulka aa! Rabarbar soczysty, pachnący! Kartofle, marchewka, sałata! Świeże, dobre... . Tanio!
Tak co dzień od rana do zmroku.
Jej twarz sterana, wychudła, ziemista; oczy rozszerzone dzikim błyskiem głodu; głos dźwięczący timbrem znużenia przy zachwalaniu gatunku i taniości towaru, przykuwają i nasuwają pytanie: