300 Walka z tyfusem [28]
[6] To, że normalnie założona komora gazowa nie gwarantowała pełnej dezynsekcji było powszechną tajemnicą. Często dochodziły do mnie utyskiwania lokatorów że „gazówka” nie daje rezultatu (wyraźnych określonych faktów jeśli chodzi o wszy od nich nie miałem, a to prawdopodobnie ze względu na wstyd i obawę powtórzenia niemiłej operacji). Ja sam nieraz po otwarciu komór znajdywałem cieszące się doskonałym zdrowiem i temperamentem pluskwy czy karalucha. Muszę przyznać, iż żywych wszy nie zdarzyło mi się nigdy natrafić po degazacji na powierzchni węzłów.
Wiedziałem jednak doskonale, że wszy znajdujące się w głębi obcisłych tobołów mogą znieść gaz bez szkody dla życia. Zdawałem sobie sprawę, że moja praca — stawianie gazu w komorze, gdzie wszystkie przedmioty nie były skrupulatnie luźno ułożone, mijały się z celem (zresztą również z wielu innych powodów). Lecz wiedziałem, że takie zakładanie komór nie stanowi niebezpieczeństwa ogólnego zawszenia, gdyż gaz nie dopuści do wędrówki wszy z miejsca na miejsce, z węzła na węzeł. Nie było to właściwie całkowicie pewne (wszy mogły z powodzeniem od chwili włożenia węzła do komory do czasu podpalenia sprowadzić się do obcych rzeczy i ukryć się później przed gazem), lecz moje sumienie szarego pracownika a nawet „kierownika siarkowego” po zameldowaniu mych spostrzeżeń odpowiednim osobom było uspokojone. Tym bardziej, że przy pracy w kolumnach trzeba było odłożyć sumienie do kieszeni płaszcza zostawionego [7] przed przystąpieniem do roboty w „rozbieralni” żeby nie przeszkadzało w spełnianiu najprostszych obowiązków.
O wiele poważniej przedstawiała się sprawa, gdy w ogóle siarki się nie podpalało lub było jej bardzo mało. W takim wypadku, jeśli wierzyć ludziom, którzy charakteryzują wszy, jako stworzenia lubujące się w „wycieczkach krajoznawczych”, groźba zawszenia czystej bielizny nie jest wiele przesadzona. Już to jest bardzo przykre, lecz prawdziwa tragedia rozegrałaby się, gdyby wśród przedmiotów złożonych do komory znajdowała się bielizna chorego na dur. Ilustracją takiego faktu wydaje mi się być wypadek przy ul. Pawiej 65, wyżej opisany.
Z początkiem czerwca odbyło się zebranie 12–tu przyszłych kierowników kolumn, wśród których i ja się znajdowałem z dr. G. lekarzem — kierownikiem kolumn. Na zebraniu dowiedziałem się, że braknie siarki nawet po stronie aryjskiej i że z trudem udało się Wydziałowi Zdrowia nabyć jedną partię siarki. Otóż przypadkowo jeden z obecnych wypróbował ją i oświadczył, że mimo silnych starań, obfitego polewania denaturatem materiał ten gasł.
Kilka dni później, dn. 11 czerwca, pracowałem w domu przy ul. Pawiej 63. Byłem niemile zdziwiony, gdym otrzymał do swej dyspozycji, jako kierownik siarkowy, nieoczyszczoną siarkę z nowej partii, o której stwierdzono, że absolutnie nie nadaje się do naszego użytku. [8] Otrzymałem wprawdzie dodatek w postaci saletry i to mnie skłoniło do stawienia gazów, mieszając siarkę z saletrą i polewając ją obficie denaturatem. Zaalarmowano mnie po pewnym czasie, że w komorze, którą