„Dror”, nr 4 [3] 53
zamiast tego: Nie, my się nie damy! I rzeczywiście próbowali przeciwstawiać się wrogowi. Ci młodzi, którzy bali się iść na służbę, kupili sobie teraz pistolety, wyuczyli się strzelać i strzelali do tych, którzy przychodzili ich napadać.
W mieście niedaleko wioski, gdzie Debora mieszkała, oraz w pobliskich miasteczkach wiedziano o sądnym dniu na tydzień wcześniej. Spodziewano się go każdego dnia. Część Żydów rozbiegła się po innych miastach. Większość jednak została i część tej większości powiedziała: My się przeciwstawimy! Wrażliwi młodzi ludzie nie mogli pogodzić się z tym, by ich matki były mordowane, a siostry hańbione.
Był to zimowy dzień. W wiosce wiał zimny, ostry wiatr. Goje z wioski szykowali się do miasta, by się przypatrywać, a w trakcie wydarzeń także dopomagać. Chłopi, dobrzy znajomi Debory, udawali teraz, że nic nie wiedzą i przestali ją poznawać, niewiele już brakowało, by napadli na jej dom. Czekano tylko, żeby przyszedł ktoś i dał hasło do działania… Debora nie myślała jednak o sobie – gdy zobaczyła, że strach nie ustaje, przywołała swego syna i powiedziała mu: „Idź tam, do swego ludu, i pomagaj!”.
Sama pomogła mu oczyścić broń, przyniosła naboje w pokrowcu, wszystko przygotowała na drogę i powiedziała, by nie szedł szerokim gościńcem. Radość błysnęła w jej oku, gdy za pół godziny zobaczyła swego syna ubranego i gotowego, by iść…
I poszedł Berl z mężnym sercem. Przyszedł do miasta w środku zamieszek. Z całą siłą rzucił się na wroga i pomagał swym towarzyszom z samoobrony, którzy byli już zmęczeni, a szeregi ich przerzedzone. Mówi się, że Berl dokonywał cudów, zabił wielu wrogów i wielu ludziom uratował życie. Trzy godziny walczył z ogromną siłą i zadziwiającą odwagą.
Pojawił się jednak mały chuligan, który chwycił ostry, ciężki kamień i celował w Berla – trafił i rozbił mu głowę…
Dopiero gdy złupiono miasto i zamordowano wiele osób, przybyła policja, by gasić ogień, który już się dopalał. Następnie zabrano się do grzebania zmarłych na żydowskim cmentarzu…
[17] Tłum ludzi wziął udział w pogrzebie. Niesiono trzynaście ciał. Rozchodziły się straszne zawodzenia, matki opłakiwały swe pozabijane dzieci, dzieci opłakiwały swych ojców i matki. Żydzi przelewali rzeki łez. Cała społeczność niosła do grobu swych zabitych, a w sercach wciąż tlił się strach…
Cicho, ubrana na czarno, z twarzą owiniętą ciemnym szalem, szła Debora za konduktem. Szła wyprostowana, niepochylona. Nie wiedziano nawet, kim jest. Komu w głowie przyglądać się obcym w takim momencie?
Tłum przybył na cmentarz. Żydzi załamywali ręce i wołali do niebios. Gdy rozpoczęto pochówek zmarłych, część ludzi w tłumie zasłabła. Niektórzy czuli, że bramy miłosierdzia są zamknięte.
Trzynasty grób był Berla, chłopca ze wsi, który przybył pomagać i spotkała go śmierć…
I gdy zaczęto go zasypywać ziemią, wystąpiła kobieta owinięta w szal, podniosła głos i powiedziała:
Jestem matką zamordowanego, którego teraz grzebiecie. Ja go do was wysłałam. Nie chcę płakać, że Bóg zabrał mi mego syna. Nikt go nie zabrał. Ja sama go oddałam. Serce mi powiedziało, że nie wróci żywy, ale go posłałam, by był wraz z wami i by za was zmarł…