„Dror”, nr 7–8 [3] 101
I w tym momencie zawołajmy do wszystkich naszych braci, do całej młodzieży, do tych, którzy przyłączyli się do ruchu czynu – że nic się w nas nie zmieniło, że pozostajemy na swych pozycjach, że nie mamy innego wyjścia. Tu będziemy żyć i tu umrzemy, żadnego innego miejsca dla nas bowiem nie ma.
[11]–[13]
[11] Jechezkiel Abuemi
Przez góry Kaukazu254
Ciemna zimowa noc. Szczyty gór przykryte śniegiem. Skądś opuściła się „czarna zasłona”, zakryła „głowę” i skryła pod sobą widoczną część „ciała”.
Śmiertelna cisza, niezmącona od nie wiadomo kiedy, zakłócona została skrzypieniem ludzkich kroków ciągnących się w drodze, to idących, to pełznących w zamarzniętym śniegu.
Gdy ktoś się załamuje, pada i chce coś powiedzieć, ucisza się go, zanim zdąży wypowiedzieć słowo, i podtrzymywany przez towarzyszy podnosi się, by ruszyć dalej.
Noc wcześniej wyszli z ostatniej stacji granicznej w Radzieckiej Republice Azerbejdżanu i ich twarze zwróciły się w stronę Gruzji, która wtedy jeszcze, w roku 1921, znajdowała się w rękach mieńszewików.
[12] Za dnia skrywają się w laskach i dziurach skalnych, a z gwiazdami wychodzą z ukrycia na zewnątrz, na cichą drogę.
Jest ich ośmiu, najmłodszy z nich, szesnastoletni, zaczyna odstawać, jego nogi chwieją się i potykają, aż przestają całkiem ruszać się z miejsca. Niejeden raz wszyscy postanawiają: musi zostać w górach. Dlaczego bowiem siedmiu ma umrzeć z powodu jednego? Drogę tę trzeba przebyć za wszelką cenę, każda godzina jest cenna. Za każdym jednak razem, gdy się już od niego oddalono o kawałek drogi z takim postanowieniem, wycofywano się: podtrzymujemy go, niesiemy na rękach, inaczej się nie da.
Już druga noc marszu. Wedle słów przewodnika już b[…]b przejściem, lecz niebezpieczeństwo schwytania jeszcze nie minęło. Jak jeleń biegnie on do przodu, podąża się za nim, przezwyciężając ból rąk i nóg, które krwawią.
Nie! Nie! Nie da się więcej. I wszyscy jak jeden padają na biały dywan [śniegu]. Nieopodal można dostrzec już skałę, której szczytu nie widać poprzez chmury. Czy się ją pokona? Jak tego dokonać, gdy zużyto już resztki sił. Znaleźć się po jej drugiej stronie – to prawdopodobnie jedyna szansa, by dojść do celu.
[13] W górę, w górę – krzyczą jeden przez drugiego, zapominając, że nie wolno krzyczeć – jedna minuta i wszyscy są już gotowi do drogi, poza jednym, tym najmłodszym.
Nie szkodzi, towarzysze, ratujcie się dla Erec Israel – zawołał on, głęboko wzdychając.
Za minutę rozpoczął się marsz na szczyt góry, której sam widok wzbudzał strach i drżenie. Brzaskiem, gdy gwiazda poranna wzeszła, przyszli, ledwie mogąc złapać oddech, do osady i padli na domowej podłodze, pogrążając się w głębokim śnie.