RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Prasa getta warszawskiego: Hechaluc-...

strona 152 z 585

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 152


„Dror”, nr 7–8 [3] 103

Późno po północy, w moskiewskim mieszkaniu na poddaszu, w pokoju towarzysza A.257siedzi Trumpeldor i przemawia do trzech czy czterech młodych ludzi.

Należy zwołać konferencję chalucową, wciąż nie jest na to za późno, trzeba zorganizować ocalałe jeszcze siły, ja udam się w pobliskie okolice, zorganizuję te miejsca, zarządzę wybory, będziemy słuchać naszych „facetów”.

„Faceci” powątpiewają, z tymi miejscowościami brak jakiegokolwiek kontaktu. Ruch kolejowy jest wstrzymany. By móc się przemieścić z jednej miejscowości do drugiej, trzeba mieć specjalne pozwolenie. Organizacja jest nielegalna i już nie istnieje. Lecz jej duch i wiara oddziałują. Jeden po drugim młodzi ludzie się zgadzają. Zostaje wyznaczony dzień konferencji. Towarzysze dzielą się zadaniami, jak przystoi działaczom związkowym.

W czerwonym Petersburgu, na uliczce Kozackiej konferencja zostaje otwarta w oznaczonym czasie, w obecności około trzydziestu młodzieńców i pod przewodnictwem Josefa Trumpeldora.

Należy zorganizować kibuce, rozpocząć pracę i przygotowania do emigracji do Erec Israel. Ważne jest wyuczenie fachu, przede wszystkim rolnictwa. Trzeba też zwrócić uwagę na przysposobienie wojskowe chaluca – bez zorganizowanej siły nie obronimy Kraju. Organizacja winna posiadać własny zarząd. Na Organizację Syjonistyczną nie mamy co liczyć. Winniśmy posłać delegację do Erec Israel [15] i wejść w kontakt z naszymi towarzyszami, robotnikami.

Wszyscy słuchają, dziwią się, ale zgadzają. Konferencja jest zamknięta, Trumpeldor jedzie do Erec Israel. A „faceci”? Pojedynczo, jeden za drugim, podążają za nim różnymi sposobami. Droga jest długa i ciężka, bez pozwolenia przedostają się z miejsca na miejsce. Mijają całe miesiące.

Znaleźli się w krymskich miasteczkach, na brzegu Morza Czarnego. Nowy reżim258, na drzewach wiszą Żydzi, pono komisarze259. Wokół panuje strach przed śmiercią.

„Faceci” znajdują miejsce w domu gminnym, spacerują codziennie wzdłuż brzegu morza. Fale pieszczą piasek, miło sobie gawędzą.

Fale, fale, cóż powiecie? Co słychać po drugiej stronie morza? Nie ma żadnej rady lub wskazówki.

Jeden po drugim wykradają się w tajemnicy rybackie stateczki, które niosą chaluców do Kraju. Małe są te stateczki. Dla fal niczym piłki do zabawy. Fale pomrukują, wzbijają pianę, jeszcze chwila i je połkną. Po górach Anatolii wspinają się „faceci”, głodni, gorączkujący, półnadzy. Turcy ściągnęli z nich ubrania i pozostawili na skałach. Dziesiątki mil przebywają „faceci” pieszo, kryją się przed każdym podejrzanym spojrzeniem. Strach przed „czerwonymi” jest wszędzie. Wkradają się do Konstantynopola.

W Konstantynopolu spotykają się znowu. Hotele emigracyjne są przepełnione, wszyscy walają się w brudzie i smrodzie. Czekają na wsparcie komitetu pomocowego – a wsparcie jest obraźliwą jałmużną od obrażających ich urzędników.