„Dror”, nr 7–8 [3] 111
co szersze kręgi młodzieży żydowskiej i nie dopuścić, by proces zniszczenia zatriumfował na ruinach żydowskiego życia.
Ben Jakow283
[22] Chaluce284
Nie są Argonautami285 ci, którzy puszczają się na dalekie, trudne dni, gotowi na wszystkie niebezpieczeństwa, by odnaleźć drogie, złote owcze runo. I nie żadnymi marzycielami ci, którzy szukają śladu błękitnego ptaka, tego tajemniczego ptaka szczęścia, o którym nikt nie wie, gdzie wije swe gniazdo286. Nie po złote, owcze runo [się wybierają]! Lecz dążą do złotego słońca, do błogosławionego słońca długo zapomnianej ojczyzny. I nie do błękitnego ptaka zwracają się ich tęskne spojrzenia, lecz do błękitnego nieba ich zniszczonej ojczyzny. Przybywali z Rosji, tej nieczystej i świętej, smutne to dla nas zarówno z powodu jej świętości, jak i jej nieczystości. Uciekali ze stepów Ukrainy, przesiąkniętych krwią ojców i braci – niech ta krew krzyczy i nie milczy! Niech żadna rosa tam się nie pojawia ani żaden deszcz! Przeszmuglowali się z fałszywej Polski, która wciąż słodko się uśmiecha, lecz rani i męczy tak chętnie nasze ciała, a jeszcze chętniej nasze dusze. Przybyli ze wszystkich zakątków świata połamani, zbolali, przygnębieni, a mimo to – ileż młodzieńczego błysku w oczach, ile nadziei, siły, zaufania. Żadna epidemia, miecz czy głód nie złamały ich sił życiowych, tej cudownej życiowej siły wiecznie cudownej wiary.
Oto młodzieniec z Litwy, dwudziestopięcioletni, wysoki, chudy, blady i milczący, wychowanek wielkiej jesziwy, która kiedyś, kiedyś, słynna była w całym żydowskim świecie. I chociaż już dawno temu opuścił twardą ławkę jesziwy, a sama jesziwa uległa zniszczeniu z biegiem czasu, w jego oczach wciąż tli się ta iskra męstwa, uporu i cierpliwości tych rygorystów287i wyniesionych288, którzy ucieleśniają w sobie hart narodu. Ojciec, sklepikarz i uczony w Piśmie, wychował go na rabina, jako dziecko wykazywał się bowiem dobrą pamięcią i błyskotliwą inteligencją. I ojciec obliczył: „Doktorem on nie będzie, za dużo to kosztuje, by zostać lekarzem. A czasy są złe. Zarobki się skończyły i dziś, gdy bycie uczonym w Piśmie nie jest wielkim zaszczytem, właśnie dziś byłoby mądrze, by mój syn uczył się Tory i stał się ozdobą pokolenia. Będzie miał wielu klientów i będzie mu dobrze na tym świecie, a i na tamtym…”.
Więc chłopiec siedział w jesziwie i uczył się tam z werwą i oddaniem. Jeden po drugim odchodzili przyjaciele i znikali. Aż sam pozostał w cieniach starego bet-midraszu. A co jest tajemnicą, która go przywiązała do cieni starego bet-midraszu? Czy to miłość