strona 142 z 991

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 142


We wsi rodzina zetknęła się z Niemcami. Niemiecki żołnierz, z własnej inicjatywy, poradził rodzinie (przede wszystkim Salomei, która miała piękne oczy), by się przygotowali do swojej ciężkiej drogi i zjedli kolację. Powiedział to mimochodem, jak coś zupełnie naturalnego, samo przez się zrozumiałego, bez specjalnego związku z tym, co się działo w domu. Zaproponował pomoc przy kupnie i przyniesieniu potrzebnych produktów ze wsi. Radził również, by nie płacić pieniędzmi, lecz raczej sprzedać trochę rzeczy, których mają i tak za dużo.
Rodzina przyjęła te rady podejrzliwie. Nie mieli zaufania ani do jego miłego zachowania, ani do jego naturalnego tonu w tej dwuznacznej sprawie (nielegalne przekroczenie granicy), ani do propozycji pomocy. Z nieufnością odnieśli się do jego uwagi dotyczącej dużej ilości bagaży. Sądzili, że fatalnie wpadli, że on chce tylko wyciągnąć od nich rzeczy i że nie mają wyjścia... Więc wyciągnęli, niechętnie, kilka mało wartościowych rzeczy i dali je „intruzowi”.
Niemiec odszedł. Po jakimś czasie wrócił z ...jedzeniem, chlebem, masłem, serem, mięsem i innymi smakołykami. Pomógł przygotować kolację, oddał resztę pieniędzy, która mu pozostała i został, jak gdyby nigdy nic, w domu.
Po kolacji, znów zupełnie naturalnie, powiedział, że powinni przygotować się do drogi, bo robi się późno. Znów, w ciężkim nastroju, zabrali się do pakowania, pewni, że czeka ich niebezpieczeństwo. Sądząc, że nie mają innego wyjścia, zapłacili za noclegi gospodarzowi i poszli za Niemcem. Znów, zupełnie naturalnie, szedł z nimi kilkaset metrów i doprowadziwszy ich do jakiejś stodoły, wytłumaczył dokładnie, jak mają iść dalej, poradził, gdzie się zatrzymać, życzył wszystkiego dobrego, pożegnał się i poszedł z powrotem. Szli według jego wskazówek, chociaż ze strachem w sercach, i doszli do wsi Daczkagerotka, już po sowieckiej stronie.
Po odpoczynku wędrowcy wyruszyli do Białegostoku. Tu obie rodziny rozdzieliły się. Rodzina Ch. (Salomei) pozostała w Białymstoku, u babci. Rodzina B. pojechała do Lwowa.
W Białymstoku były tłumy ludzi. Uciekinierzy i nowo przybyli tworzyli nienaturalny tłum. Brakowało mieszkań, jedzenia i wielu niezbędnych rzeczy. W sklepach był wielki ruch. Na razie największe potrzeby zaspokajano dzięki zapasom. Najtrudniejszy był problem mieszkaniowy. Nie można było, bez protekcji, zdobyć kwatery u obcych ludzi. Panował straszliwy bałagan.
Na pomoc uciekinierom przyszedł rząd, powołano komitet do spraw uciekinierów, w którym każdy mógł zarejestrować się i otrzymać podstawową pomoc: zupę, chleb i mieszkanie. Zupę i chleb wydawano w stołówkach. Mieszkania były przygotowane w opuszczonych przez właścicieli domach i w lokalach mieszkalnych znajdujących się, głównie, w letnich domkach w pobliżu Białegostoku.
O pracę dla uciekinierów starała się Giełda Pracy, przydzielała pracę tym, którzy się w niej zarejestrowali. W pierwszym rzędzie pracę dostawali ludzie miejscowi. Uciekinierzy też otrzymywali pracę, ale w drugiej kolejności.
Jednocześnie zaczęto werbować chętnych do wyjazdu w głąb Rosji do pracy. Brat Salomei, wykwalifikowany robotnik (tokarz), zapisał się i pojechał do Orszy.