strona 217 z 991

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 217


np. ktoś mógł w czasie pokoju spekulować, dajmy na to, na cukrze. Wszak był on wszędzie do nabycia po jednej i tej samej cenie. Kto zapłaciłby więcej? Kto sprzedałby za mniej? Tam natomiast samo życie popychało do tego: w jednym mieście było cukru pod dostatkiem, w innym, oddalonym o 50, 20, czy 10 km bodaj, nie było go wcale. A więc dostarcza się tam całe worki, pomimo coraz ostrzejszej kontroli na dworcach i w pociągach. W innym mieście nie ma mydła, a u nas jest — czemu go nie posłać? W mieście A mąka kosztuje 2, a w mieście B — 6 rubli — znów okazja dla spekulanta. Ten rodzaj handlu, który właściwie wyświadczał przysługę ludności miejscowej, a który stworzyli sami bolszewicy, był przez nich tępiony z całą bezwzględnością. Trzeba przyznać, że starali się usunąć także jego przyczyny, dostarczając i rozprowadzając coraz więcej towarów, ale jednocześnie zaopatrywali jedno miasto gorzej, a inne — pobliskie — lepiej, co znów stwarzało różnice. Dzięki ścisłej kontroli i groźnym konsekwencjom spekulacja powoli zamierała. Ci, co się nią zajmowali, woleli teraz raczej wyprzedawać własne rzeczy, by mieć na życie. Ceny były wtedy bardzo wysokie, a pensje małe i niewystarczające nawet na utrzymanie, nie mówiąc już o ubraniu lub obuwiu. Niezadowolenie wzrastało, a ponieważ czas zacierał wspomnienia strasznych chwil, przeżytych po niemieckiej stronie, coraz częściej słyszało się: „Co by nie było — wolę u siebie w domu na swoich śmieciach”.
Pragnę powiedzieć tu kilka słów o ludności rosyjskiej i jej stosunku do nas. Nie cieszyliśmy się sympatią bolszewików. Uważali nas za zdemoralizowanych, zepsutych lekkomyślnym życiem w kapitalistycznej Polsce. Twierdzili, że jesteśmy rozpróżniaczeni, że nie nadajemy się do niczego, nie chcieli uznać wyników naszej pracy, nie wierzyli naszym zapewnieniom, że i my ciężko pracowaliśmy na życie, mieli wpojone przekonanie, iż w Polsce nikt nie pracował, iż żyliśmy bodaj z manny niebieskiej. Bardzo często słyszeliśmy opinię, że Polska zginęła, gdyż zbyt wiele energii poświęcano rozrywkom i eleganckiemu ubieraniu się. Z wolna jednak coś się poczęło zmieniać w tym stosunku do nas. Otóż na skutek naszych opowiadań dowiedzieli się oni, że można i pracować, i używać rozrywek, gdyż jedno nie wyklucza drugiego, że za naszą pracę otrzymywaliśmy wynagrodzenie, wystarczające na wyżywienie i ubranie się. Nowością dla nich było np.: że urzędnik miał swoje własne mieszkanie, wyjeżdżał latem na urlop, miał radio i patefon, mógł odwiedzać znajomych i zapraszać ich do siebie itp. Nie mogli jednak uwierzyć, że to wszystko mieliśmy za swoje własne, zarobione pieniądze, wątpili w prawdziwość naszych zapewnień, iż u nas wszystko można było kupić, że nie trzeba było stać w kolejkach, by dostać pantofle czy materiał na ubrania, że można było swobodnie wejść do sklepu i wybrać, co się tylko chciało. Słyszeliśmy często zdanie: „My nie potrafimy tak kłamać jak wy”. Z czasem nabrali do nas tyle zaufania, iż dawali wiarę naszym opowiadaniom, i od tego czasu datuje się nasz demoralizujący wpływ na nich. Otworzyliśmy im oczy na tyle rzeczy, słuchali nas z takim zachwytem w oczach, jak dzieci pięknej bajki. Zrozumieli, iż istnieje inne życie niż to, które wiedli dotychczas, iż jest coś jeszcze na świecie prócz pracy i odczytów. Zazdrościli