Bugu. Zebrano z chat wszystkich Żydów i czekano aż się bardziej ściemni. Po przejściu jakichś 5-6 km byliśmy już nad Bugiem. Nasi przewodnicy poszli po łódki. W ciemnościach należało się wystrzegać szelestów, skrzypień i głośnego zachowania. Minęła godzina, dwie, a nasi przewodnicy nie wracali. Zmęczeni podróżą, bez spania, zniecierpliwieni i przerażeni czekaniem nie mieliśmy nawet kogo spytać, jak długo mamy czekać. Zaczął nas przenikać chłód, nagle niespodziewany tupot nóg przerwał nocną ciszę, wydawało się, że to idą spod granicy strażnicy, obawialiśmy się o naszych przewodników. Zaczęło już świtać, kiedy przewodnicy powrócili z niczym. Sowiecka graniczna straż skonfiskowała wszystkie łódki, a innych nie było. Chcąc nie chcąc musieliśmy pomaszerować z powrotem do wsi.
IV. Niemiecka straż graniczna
Następnego dnia nasi przewodnicy wybrali po naradzie inne przejścia graniczne (punkty). Miały być pewniejsze, choć droga do nich była dłuższa. Panie jechały na furmankach, a mężczyźni szli na piechotę. Wyjechaliśmy od razu po zapadnięciu zmroku. Odpoczęliśmy w chacie znajdującej się o kilometr od Bugu. Pozostawiliśmy furmanki i zaczęliśmy jak cienie posuwać się ku rzece. Z dala świeciły ogniki. Przewodnicy nas uprzedzili, że niedaleko jest posterunek straży granicznej i radzili zachować ostrożność. Nagle usłyszeliśmy strzelaninę. Rzuciliśmy się na ziemię. Niektórzy z naszych ześlizgnęli się do rzeki. Potem przybyła grupa strażników i odprowadziła nas na strażnicę. Przewodnicy po cichu radzili, aby im oddać wartościowe przedmioty, bo Niemcy i tak nam wszystko zabiorą. Nie mieliśmy do nich pełnego zaufania, ale część osób zaryzykowała, będąc pewnym, że podczas gruntownej rewizji lepsze rzeczy będziemy musieli pozostawić Niemcom. W strażnicy okazało się, że w naszym wypadku powodem zatrzymania był donos. Część chłopów z tej wsi nie dając sobie rady z konkurencją i nie mogąc znieść, że duża grupa szmuglerów robi dobre interesy nie dzieląc się zyskami, zwyczajnie doniosła straży granicznej o godzinie naszej przeprawy przez Bug. Wiedziano nawet o celu naszej podróży. Przy strażnicy kręcił się polski chłop, oficjalny przewodnik, który w ostatnio zaczął się uczyć niemieckiego i powtarzał parę niemieckich słów. Leżało w jego interesie, by wszyscy złapani przez straż przewodnicy zostali uznani za bogaczy i ukarani oficjalnie grzywną.
Szybko zorientowaliśmy się, że straż nie jest taka straszna, sympatyczne wrażenie wywarł na nas także komendant, młody, przystojny, inteligentny Niemiec, bez odrobiny brutalności. Zachowując całkowitą powagę robił uwagi, że najlepiej byłoby wszystkich rozstrzelać, żeby pozbyć się kłopotu. Roześmieliśmy się prawie wszyscy głośno, biorąc to za żart. Nie zareagował na to, jednak po chwili wezwał do siebie polskich przewodników i powiedział, że za nielegalne przekroczenie granicy grozi kara śmierci i że zaraz ich rozstrzelają. Jednego z chłopów złapały ze strachu konwulsje i zaczął błagać o litość, by mu darować życie. Kiedy mu zakomunikowano, że tym razem darują mu życie, poczuł się jak nowo narodzony.