strona 257 z 991

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 257


Po kilku godzinach takiego błądzenia rozpoznaliśmy kontury chłopskich chat. Położyliśmy pakunki na skraju wsi, siedliśmy, żeby odpocząć, a jeden z nas poszedł do pierwszej chałupy. Z chałupy wyszedł wieśniak w średnim wieku, a z nim chłopak. Powiedzieli nam, że jesteśmy raptem półtora kilometra od Bugu. Wokół wioski pełno jest patroli straży granicznej. Wieśniakom z przygranicznych wiosek zakazano wskazywania drogi uciekinierom i przechowywania ich. Ci, którzy złamią prawo, stracą obywatelstwo i ziemię. Nie było mowy, by tu pozostać, kiedy jednak zaapelowaliśmy do jego ludzkich uczuć, by choć wskazał nam drogę, to w końcu starszy wieśniak powiedział, że może nam kawałek drogi towarzyszyć nie zważając na skutki złamania prawa. Domagał się za to po 40 złotych od osoby. Była to dla nas suma ogromna i próbowaliśmy się targować. Straszył nas, że już dano znać straży granicznej. Terroryzował nas, że nawet jeśli z nim nie pójdziemy, to i tak wymusi od nas zapłatę. Wysupłaliśmy trochę pieniędzy i ruszyliśmy za nim. Przeszliśmy jakieś 20-30 kroków, gdy wieśniak się zatrzymał i powiedział, że dalej droga jest prosta. Zresztą wyprowadził nas na właściwą drogę, dalej wystarczą jego wskazówki. Mimo naszych próśb nie poszedł ani kroku dalej. Zaczęliśmy dalej dreptać, aż wyszliśmy na szosę, która wiodła do wioski, w której mieliśmy odszukać żydowskiego młynarza.
Dowlekliśmy się do wsi i jeden z nas zastukał do chaty, prosząc o pokazanie młyna. Skamienieliśmy, gdy z chaty wyszli dwaj chłopi milicjanci z karabinami. Obawialiśmy się, że odeślą nas z powrotem do domu. Zarzucili nam, że chcemy wracać do Niemiec. Odpowiedzieliśmy, że nie rozumiemy, jak mogą nas podejrzewać o tak straszną rzecz, że samo oskarżenie jest dla nas zniewagą. Kobiety płakały, spazmowały, prosiły, że ledwie uszliśmy z piekła, od cierpień i znęcania, że chcemy się ratować w socjalistycznym kraju. Nie mamy nic do stracenia i nie chcemy wracać do naszych inkwizytorów. Nie poskutkowało to, nie wywarło żadnego wrażenia na wiejskich milicjantach. Powtarzali, że sypiemy im piasek w oczy, że jesteśmy dezerterami. Ledwie uprosiliśmy ich, by zanim zaprowadzą nas na posterunek, pozwolili nam odpocząć w młynie i trochę się ogrzać. U Żyda we młynie zobaczyliśmy leżących na podłodze około dwudziestu ludzi. Leżeli też w ubraniu na ławach. Byli to zarówno uciekający, jak i powracający. Opowiedzieliśmy o naszym nieszczęściu synowi młynarza, on nas uspokoił i powiedział, że za małą sumę możemy się wykupić u milicjantów. Z jednej strony ucieszyło to nas, ale z drugiej podziałało jak wylanie wiadra zimnej wody na głowę. To, co usłyszeliśmy o Związku Radzieckim i panujących tu stosunkach, było zaskoczeniem, gdyż dalece odbiegało od naszych wyobrażeń. Ogołoceni przez tamtego wieśniaka, zaczęliśmy zbierać pieniądze na wykup. Sami baliśmy się je przekazać, zrobiliśmy to za pośrednictwem syna młynarza. Milicjanci nic nie mówiąc wzięli pieniądze i zniknęli. Możliwe, że sami się wstydzili, tak że nawet się nie pożegnali. Młynarz później nam opowiadał, że noc wcześniej była u niego dużo większa grupa, która w podobny sposób się wykupiła i że u milicjantów takie zachowanie jest regułą. U młynarza w domu 232 byli też powracający. Do powrotu nic nie zmuszało. Część z nich jechała po towar,