dwie paczki machorki. Doprowadził nas do rzeki prawie o północy. Do łódki wsadził najpierw dwóch moich towarzyszy, a następnie mnie z kolegą i kolejno przewiózł na drugą stronę. Rzeka była bardzo szeroka. Moja siostra z pakunkami miała przeprawić się na końcu. Nie mógł przewieźć nas wszystkich razem, gdyż do łódki mogły wejść na raz co najwyżej trzy osoby. Zabronił nam ze sobą rozmawiać, gdyż w pobliżu kręciło się wielu Niemców, gdyby nas złapali, wszystkich by zabili.
Po przeprawie niby na drugi brzeg zorientowaliśmy się, że znajdujmy się na wyspie. Przeprawiliśmy się więc w takim samym porządku, w pięciu ratach na drugi brzeg. Przeprawa się udała, przewieźliśmy też wszystkie ubrania. Gdy wchodziliśmy w sitowie było jeszcze ciemno. Przez całą drogę nie zamieniliśmy między sobą ani słowa. Siostra z młodym chrześcijaninem przeprawili się także szczęśliwie. Przewodnik cały czas pilnował porządku naszej przeprawy. Gdy już przeprawił się piąty raz, kazał nam iść brzegiem w kierunku rosnącego w pobliżu drzewa i tam zaczekać na niego i moją siostrę. Tam, na stałym już lądzie, miała się zakończyć ostatecznie nasza przeprawa. Jeszcze raz przestrzegł nas byśmy nie rozmawiali.
Doszliśmy do wspomnianego drzewa. Czekaliśmy 10-20 minut, jednak łódka nie pokazała się. Byliśmy niespokojni i zniecierpliwieni, baliśmy się jednak krzyczeć, chociaż minęła już godzina, a nie było widać nawet śladu łódki. Po dwóch godzinach postanowiliśmy przestać zważać na jego zakaz i zaczęliśmy krzyczeć i nawoływać: Stela! Stela! (to imię mojej siostry). Nikt jednak nie odpowiadał. Po pewnym czasie zauważyliśmy płynącą w naszym kierunku łódkę. Moja siostra była straszliwie zdenerwowana i wystraszona. Kazała nam przygotować dla przewodnika nasze dwa najlepsze palta. Zrobiliśmy to. Przewodnik wsiadł z powrotem do łódki i odpłynął. Siostra opowiedziała nam całe zdarzenie. Na łódce leżały wspominane palta i jakieś buty, przewodnik planował zabrać te rzeczy, a siostrę utopić. Cały czas błagała go o łaskę, przemawiała do jego sumienia, w końcu doszli do porozumienia, że za pozostawienie przy życiu da mu ona sama owe dwa palta.
Zaczynał się dzień. Rozejrzeliśmy się wokół i okazało się, że znajdujemy się na małej wysepce otoczonej wodą. Nie mogliśmy się ruszyć ani do przodu, ani w tył. Jeden z naszych towarzyszy dobrze pływał, zdecydowaliśmy, że popłynie na brzeg szukać dla nas ratunku. Zdjął ubranie i zrobił z niego pakunek, który przymocował do pleców. Przepłynął na drugą wyspę. Tam dostrzegł w oddali jakichś ludzi i zaczął wołać o pomoc. Na łódce przypłynęło kilku chłopów. Powiedział im o nas. Przypłynęli więc na naszą wysepkę i zabrali nas razem z pakunkami na brzeg.
Chłopi wyjaśnili, iż kiedy zorientowali się, że jesteśmy Żydami, nie chcieli nas z początku ratować, bojąc się Niemców. Zapłaciliśmy im za wybawienie nas z kłopotów i kupiliśmy od nich żywność. Chłopi wskazali nam drogę do Warszawy przez te wioski, w których mieliśmy nie spotkać Niemców. Szliśmy od wsi do wsi, kupując u chłopów jedzenie za mochorkę i cukier. Przyjmowali nas całkiem dobrze, pozwalali nam także przenocować.
W miasteczkach położonych wzdłuż dawnej granicy niemiecko-sowieckiej sytuacja uległa znacznej zmianie. Chłopi powiedzieli nam, że w następujących