strona 505 z 991

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 505


miałe, że zapewnienie pracownikom Farszprengte jedzenia i dachu nad głową było bardzo trudnym zadaniem. Na 4-5 dni przed wielką akcją uprzedził on wszystkich pracowników, by się ukryli przed „łapanką”. Sam zaproponował żonatym, by na ten niespokojny czas zabrali na placówkę swoich bliskich i tu przeczekali, aż się uspokoi w getcie. Rozumie się, że zatroszczył się, by mieli co jeść.
Gdy utworzono getto, Żydzi, którzy pracowali na placówkach poza gettem, nie mogli do niego wnosić żywności, którą kupowali po „tamtej” stronie. Ludzi Szmidta ten przepis nie dotyczył, gdyż odprowadzał ich, gdy wracali z pracy do getta. Gdy Litwin, strażnik pilnujący getta, chciał zabrać Żydowi tę odrobinę prowiantu, Szmidt wkraczał, pilnując, by Żydów nie okradano. Gdy nie mógł iść z grupą Żydów, wysyłał swoich zaufanych żołnierzy, co dawało ten sam efekt.
W grudniu 1941 roku wydano zarządzenie, nakazujące zaopatrzyć Żydów w białe bądź żółte szajny, białe dla tych, którzy nie pracują, dla Żydów bezużytecznych, przeznaczonych na śmierć (likwidacja w Ponarach), a żółte dla pracujących, którzy mieli żyć dalej. Szmidt bardzo się starał, by jak najwięcej jego Żydów dostało żółte szajny, by mogli uchronić się od pewnej śmierci. By dowiedzieć się, jakie nowe przepisy (akcje) czekają na wileńskich Żydów, Szmidt chodził do wysokich funkcjonariuszy, znajomych wojskowych i cywilnych urzędników, by przy okazji interesów dowiedzieć się, co się przygotowuje na „parszywych” Żydów i kiedy dojdzie do ich likwidacji. Wyśmiewał się z Żydów i opowiadał, jak można „robić ich na szaro”, dowiadując się jednocześnie, co Niemcy zamierzają w najbliższym czasie. Jeśli dowiedział się czegoś nowego o ich zamiarach, od razu informował swoich Żydów, nakazując poinformować znajomych, by mogli się ukryć w jakichś zakamarkach i przeczekać, aż się uspokoi. Mimo że wśród jego ludzi byli i tacy, którzy mieli białe szajny, takich przypadków było sporo, targował się o nich jak oddany ojciec, nie bacząc na ciężką karę, którą by poniósł, gdyby się niemieckie władze o tym dowiedziały. Włączał ich do swojej placówki, dawał im jeść i pić, zupę i chleb. Jednym słowem zdołał on, w te gorące dni rzezi Żydów, uratować od pewnej śmierci dziesiątki posiadaczy białych szajnów.
W końcu 1941 roku wśród żydowskich mieszkańców Wilna popularny był pogląd, że wszyscy są przeznaczeni na śmierć i że nieco bezpieczniej może być jedynie wśród białoruskich chłopów. Zaczęto szukać środków, by wydostać się z rąk litewskich oprawców. Szmidt podjął się sprawdzenia, jak stoją sprawy i czy można pozostawić Żydów w Wilnie. Wyjechał w sprawach służbowych do Lidy i tam niby przypadkowo rozmówił się na temat Żydów z adiutantem miejscowego komisarza. Na pytanie, co się stanie z miejscowymi Żydami, dostał odpowiedź, że nic. Z nadzieją wrócił do Wilna i zaczął własnymi samochodami wywozić Żydów z Wilna do Grodna, Lidy i Białegostoku. W pierwszej kolejności zajął się najbardziej zagrożonymi posiadaczami białych Szajnów. Zwracali się do niego żydowscy kapitaliści (za pośrednictwem pewnego Adlera, o tym później), brał od nich za usługę 20-30 tys. rubli; transakcja dotyczyła 5-6 osób. Ratował także ubogich,  zostawiał im nawet do kilkuset marek na koszty pobytu na nowym miejscu.