RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Dzienniki z getta warszawskiego

strona 222 z 476

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 222


208 Część II. Dzienniki z getta warszawskiego [1]

Po 09.1939, Warszawa. NN., "ךוב־גאט א ןופֿ" [„Z dziennika”]. Opis wydarzeń jednego dnia – wigilii żydowskiego Nowego Roku (13.09.1939 r.).

[1] Z dziennika

13 IX [1939 r.] Dziś jest wigilia Rosz ha-Szana, od 3 nad ranem stoję w kolejce po chleb. Teraz jest już godzina 10. Do celu jeszcze daleko. Na razie na moim miejscu został ojciec, a ja poszedłem1odpocząć. Wykorzystuję ten moment, by napisać parę słów. Dzień zapowiada się ładnie. Od wczorajszego wieczoru nie było już żadnych nalotów. Wygląda na to, że będzie wesołe święto. Trochę łatwiej dostać chleb i to jest najważniejsze.

13 IX [1939 r.] po południu. Udało mi się dziś dostać chleb. W moim domu zapanowała radość. Szykujemy się do święta. Nastroje są dobre. Nie mieliśmy już dziś żadnych gości z powietrza, nie tęsknimy za nimi. Między sobą mówimy, że coś się chyba stało ze szwabami2, może ponieśli klęskę. Może to już koniec wojny. Wciąż jednak żyjemy w strachu. Biorę się za czytanie Anny Kareniny Tołstoja3(nic innego nie ma do roboty). 4.30. Widać już wyraźnie nadchodzące święto. Do tej pory nie było jeszcze żadnego nalotu. Wydaje się, że do jutra rana będzie spokój. Dziś wyszło rozporządzenie generała Czumy4, obrońcy Warszawy, o stanie wojny. Po ulicach wolno poruszać się między 5 rano a 7 wieczorem. Właśnie weszła klientka taty [po] parę półbutów. To studentka, jedna z tych inteligentnych panienek. Pożegnała się i wyszła. Tym samym skończył się dzień pracy.

4.45. Gwizd syren. Odpowiada im seria salw. Nagle huk i potem kolejny. Słyszę je z daleka. Wybuchy przybliżają się. Gwizdy i huk powodują, że ogarnia [nas] strach przed śmiercią. W naszym domu wszyscy się z nią liczą. Każdy głośny dźwięk napędza strachu. Głośny świst, a potem jeszcze głośniejsze uderzenie. Kulimy się, chcemy się skurczyć, prawie zniknąć. Wszyscy podziwiają moje nerwy, że mogę dalej pisać, [ale] moja ręka ciągle drży. [Nalot] trwa już 15 minut. Przez okno widzę ludzi biegnących z pakunkami pościeli, strasznie krzyczą. Wydają się nie całkiem ubrani – jeden człowiek bez marynarki, drugi bez kapelusza, a wszyscy wyglądają, jakby uciekli od śmiertelnego niebezpieczeństwa. Nie mogę już więcej pisać, nerwy nie wytrzymują.