Część II. Dzienniki z getta warszawskiego [2] 241
na dziedzińcu, a chłopak nadal nie może oderwać się od śmieci. Idę dalej, na Zamenhofa na chodniku leży zmarły. Przechodzi dwudziestokilkuletni młody człowiek. Trup zawadza mu na drodze. Ten nie myśli długo i przeskakuje przez zmarłego. Ludzie stoją naokoło i się gapią. Co to jest? Na Muranowie na podwórze przychodzi skrzypek i gra. Nagle, podczas grania, skrzypce wypadają mu z ręki i grajek upada na ziemię. Ludzie gromadzą się wokół niego. Leży nieprzytomny, smyczek z jednej strony, skrzypce z drugiej. Dają mu coś do picia, coś do ust i zaczyna dochodzić do siebie. Jest to dość charakterystyczne dla życia warszawskich Żydów i wystarczające na jeden dzień. Felczer opowiada mi: „Wezwano mnie do chorego na Nowolipki trzydzieści kilka. Wziąłem swoje przyrządy, wyobrażając sobie, że spotkam tam chorego na tyfus. Wchodzę do biednego pokoju. Na łóżku leży zmarły. Przyglądam mu się. To nie jest przypadek tyfusu. Zdejmuję z niego przykrycie. Umarł z głodu. Rozglądam się wokół siebie i na podłodze zauważam jeszcze jednego zmarłego, również z głodu. Mam już dosyć i idę do kuchni umyć sobie ręce. Nagle zauważam trzecie leżące zwłoki. Badam je. On już kona, tu dopiero stwierdziłem przypadek tyfusu. Tak to wygląda w getcie”.
[77] Ucieczki z Warszawy na prowincję są coraz częstsze. Żydzi uciekają, gdzie tylko mogą. Jadą tramwajami, przechodzą przez wachy. Nawet ci, którzy mają przepustki, nie pokazują ich strażnikom, ponieważ strażnicy na miejscu je przedzierają. Jest tu tylko jedno wyjście: zapłacić łapówkę za pozwolenie przejścia przez granicę getta, a przepustkę wyjąć, kiedy jest się już po drugiej stronie. Duża część ludzi wraca później do Warszawy, aby zabrać ze sobą rodzinę. Wszyscy opowiadają, że byli dobrze przyjmowani przez chłopów po drodze. Opowiada jeden, który pojechał do Sarnaków120. Wrócił później, aby zabrać rodzinę. Pod Siedlcami zatrzymała ich policja żydowska, posadziła, oddała władzom i zostali z powrotem wysłani do getta warszawskiego. Całą drogę szli piechotą. Chłopi bardzo dobrze ich przyjmowali, dawali do jedzenia chleb, masło i mleko. W okolicach Siedlec chłopi powiedzieli: „Zabierajcie się i jedźcie do Warszawy. Czy nie czujecie, że tu wszystko płonie? Lada chwila wybuchnie tu wojna i wszystko, co posiadamy, zostanie zniszczone. W Warszawie, nawet w getcie, zostaniecie jeszcze przy życiu. My tutaj jesteśmy skazani na zagładę”. W areszcie i przy wysyłaniu z powrotem Niemcy dobrze się do nas odnosili, dali jeść, rozmawiali, ogólnie w Siedlcach stosunek do Żydów jest możliwy. Niemcy spacerują ulicami z żydowskimi dziewczynami i w ogóle atmosfera jest znośna. Miejscowi ludzie mówią, że są to żołnierze z frontu, a stosunek Wehrmachtu jest zupełnie inny niż różnych partyjnych formacji.
Wiele figur od szmuglu jest wożonych niemieckimi samochodami. Na Elektoralnej stoi wojskowy samochód oblegany przez Żydów. [79] Żydzi żegnają się, całują, a Niemcy stoją wokół i rozmawiają jak kupcy. Na Nalewkach jedzie samochód policyjny. Zatrzymuje się i podchodzi do niego Żyd z wielką walizą. Ledwie ją ciągnie. Otwierają się tylne drzwiczki i Żyd szybko wsiada do środka. Drzwiczki się zamykają, a samochód odjeżdża. Przy szmuglu wielką rolę odgrywa przede wszystkim żyd[owska] policja. Na Nowolipkach przeszmuglowuje się młody chłopak, nie opłacił jednak żydowskiego policjanta, który złapał go za kołnierz, domagając się zapłaty dla siebie. Chłopak wyrywa się, a policjant łapie jego czapkę. Szmugler biegnie szybko sprzedać tę odrobinę kartofli, żeby móc odkupić czapkę. Na ulicy Przejazd przełazi się przez