RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Dzienniki z getta warszawskiego

strona 267 z 476

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 267


Część II. Dzienniki z getta warszawskiego [8] 253

Idę z Erlichem164z „Jugnt”165, tym samym, który dokładnie rok temu przybył ze mną ze Związku Radzieckiego. Opowiada mi, że już nie ma siły czuwać w nocy, spać na strychach i w sklepach cze ściśniętym sercem, drżąc ze strachu166. Poprzedniej nocy policjanci – hycle – odkryli pokoik, gdzie się chował, i musiał zapłacić kilkadziesiąt złotych, aby się uwolnić. A teraz kobieta, która chce nas ukryć, a jej własny syn, cmożliwe, że z hyclówc, może chcieć mnie złapać, żeby jeszcze raz wyciągnąć pieniądze albo przekazać w ręce chuliganów, którzy zamęczą na śmierć.

[5] Staram się go uspokoić: Idziesz przecież ze mną, nie odważą się do nas podejść. Żadnego okupu on nie dostanie i nie będzie chciał obciążyć dodatkowo swego konta winowajcy.

Erlich jednak nie wierzy – w swój strach i w moją siłę. Uciekając, dorzuca: „Dlaczego Szachna167nie miałby [czegoś] zrobić dla przyjaciół! Po co on tam siedzi, wśród tej bandy złodziei, krętaczy i szantażystów, dlaczego trwoni naszą wieloletnią, wyjątkową, rewolucyjną tradycję?!”.

W domu. Nie zdążę przekroczyć progu, a już wpada szwagierka Andzia168z płaczem: złapano Abramka169i odprowadzono do komisariatu. „Ratuj!”. Na ulicy, pochlipując, opowiada: „Ela170(mój brat) jest chory, ma spuchnięte nogi z powodu złego odżywiania się albo całkowitego braku jedzenia. W poprzednim tygodniu oni ciężko pracowali (skórzana galanteria) i zarobili wszystkiego 30 złotych. Dlatego pościli co drugi dzień. Szymon171– drugi, 18-letni syn – został zwolniony przez komisję, lekarz powiedział, że jeśli on nie wyjedzie z Warszawy albo nie będzie miał opieki, grozi mu katastrofa serca. Jeśli jej teraz zabiorą Abrama, który zarabia od czasu do czasu na ulicy – «Co z nami wtedy będzie»…”.

Abramek jest na komisariacie. Na osobnym, zamkniętym podwórzu dużego byłego wojskowego więzienia znalazło się trzydziestu młodych ludzi otoczonych przez setkę policjantów. Co minutę przysuwają się [6] inni policjanci i tłumaczą: „Gdyby on powiedział, że jest synem waszego brata, to byśmy go nie zatrzymali, dpanie prezesie172! Teraz nie możemy już nic zrobić, bo jest tu sam komisarz”.

Komisarz, tęgi, niski osobnik z przewiązanym okiem i czapką z dwiema gwiazdkami, tytułuje się mecenasem (to jest adwokat Lande173, były konwertyta o renomie łotra). Awanturuje się i krzyczy jak gabaj w synagodze, [a] porządek jak w chasydzkim pokoiku modlitewnym. Wygląda tak, jakby nie mógł sobie dać rady z przekupnymi ludźmi, bowiem z każdą minutą liczba zatrzymanych ciągle się zmniejsza, może irytuje go, że nie otrzymuje swojej części? Zbieram siły, przedstawiam mu się i pokrótce