RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Dzienniki z getta warszawskiego

strona 278 z 476

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 278


264 Część II. Dzienniki z getta warszawskiego [10]

możemy jedynie na jedną godzinę przerwać pracę i musimy zostać na miejscu. Gromadzimy się w wielkim budynku i w kilku zakamarkach. Przemocą chcemy wypchnąć „dziś” i z przeszłości przenieść się w przyszłość, która musi przyjść i z pewnością przyjdzie. Jak na złość pełza mi w myślach zeszłoroczny maj w dR.P.199. Wielkie, liczne manifestacje z b[…]b flagami i białoruskim językiem, z niezliczonymi portretami największego, najukochańszego, najpiękniejszego i najlepszego wodza, niesionymi przez żydowskich i polskich robotników oraz chłopów jak na religijnej procesji, jedynie jako obowiązek, bez wiary, bez duszy, bez chęci walki, bez odrobiny radości, a przede wszystkim bez haseł i wezwań do walki, które powinny opanować wszystko i wszystkich. Zrobiło mi się jeszcze ciężej na sercu. Wybiegam na ulicę, która w moich oczach wygląda jeszcze gorzej niż zwykle. Niebo czarne, błotnista ziemia, ludzkie twarze żółte, szare i sine. Żadnego śladu uśmiechu. Ludzie chodzą zgarbieni, zmęczeni jak zadręczone zwierzęta. Oczy bez swobodnego spojrzenia, pełne rezygnacji, apatii i rozpaczy. Na chwilę słońce przedarło się [2] przez ciężkie, ołowiane chmury. Chcę się zapomnieć i jak opiumista kieruję moje myśli w stronę fantazji, niebiańsko fantastycznych, w stronę promieni zawsze dodającego życia słońca. Ale muszę cały czas trzymać oczy skierowane ku ziemi. Setki, tysiące żebraków leżą wyciągnięte na każdym kroku i na każdym rogu, w każdej bramie. Muszę uważać, aby nie nadepnąć na zmarłych, którzy padają jak muchy, i tych, którzy mdleją z głodu, i takich, którzy symulują. Nie brakuje też wszędzie szkieletów, niewchłoniętych jeszcze przez ziemię albo prosektoria. Szkielety starców, kobiet i dzieci, najmniejszych i większych, które domagają się i wołają bardziej swoimi niezwykłymi postaciami niż ustami. Dopada mnie szaleństwo. Może by zorganizować dziś, 1 maja, demonstrację [złożoną] z tych nieszczęśliwych. Co oni mają do stracenia i do zaryzykowania? Uśmiecham się z głupim grymasem. Czy prawie umarli mogą walczyć o siebie, o innych, o świat i o przyszłość? Moje myśli są często przerywane przez krzyki. Młody człowiek wyrwał przechodniowi albo sprzedawcy ulicznemu, tak samo biednemu jak on, bochenek chleba, ciastko albo kilka cukierków i jak oszalały pies bierze się do wpychania sobie zdobyczy do ust, nie patrząc na to, że go biją i szarpią ze wszystkich stron. Niektórzy młodzi żebracy chodzą całymi bandami. Może [wtedy] kradzież przychodzi łatwiej. Ale wystarczy jedno pchnięcie przez jego upatrzoną ofiarę i bandyta leży zemdlony i rozciągnięty na chodniku. Ludzie nie wyobrażają sobie, nie myślą o tym, co będzie. Już przywykli do wszystkiego, co się dzieje na ulicy, i zobojętnieli. Z rzadka przejeżdża oznaczony gwiazdą Dawida żydowski tramwaj, załadowany ludźmi jadącymi z jednego końca getta na drugi. Najczęściej są to [3] ci, którzy muszą załatwiać różne sprawy na wyspie łez, w haniebnej instytucji, noszącej, niestety, nazwę naszej gwałtonomii200, w tym tzw. Judenracie. Ulice są pełne nowoczesnych riksz pchanych przez byłych kierowców taksówek, dorożkarzy i wózkarzy, kręcących kołami na ołowianych nogach. Towarzyszą im zazdrosne spojrzenia tysięcy innych, którzy nie mieli szczęścia ani kilkuset złotych, aby załatwić sobie coś takiego i móc takim ciężkim, aż do schorowania, tyraniem zapracować sobie na bułkę