Część II. Dzienniki z getta warszawskiego [10] 265 i kilka kilo kartofli dla siebie, żony i dzieci. W większości riksz klienci leżą wyciągnięci. Bohaterowie dzisiejszych czasów, niebieska i zielona policja żydowska, dobrze odżywieni młodzianie z nażartymi pyskami, leżą bardziej niż siedzą, bezwstydnie i bezczelnie. Przyjęli oni przecież swoją pełną poświęceń służbę dla żydowskiego narodu bez żadnego zadowolenia i, broń Boże, pensji. Dlatego prezes Czerniaków przekazał im monopol na łapówki i legalizację obrzydliwego szantażu i korupcji, które wykorzystują pełną gębą i pełnymi garściami. Na godzinę 4 zostało wyznaczone skromne zgromadzenie ku czci 1 maja. Ja mam jednak posiedzenie z komisją w jednym z rewirów, gdzie być może otrzymam możliwość uzyskania jeszcze kilku adresów wpływowych i bogatych ludzi, aby dostać od nich pieniądze dla uchodźców. Po co mam iść na posiedzenie? Na co mi służą słowa najsilniejsze, najpiękniejsze i najszlachetniejsze, kiedy mnie potrzeba czynów, choćby małych, ale efektywnych. Dosyć słów, ogłupiających i prowadzących na manowce, dosyć haseł i wiary, [4] które doprowadziły nas nad grób. Potrzebujemy czynów, które dodałyby nam odwagi, wzmocniły najbliższych, uratowały, kogo się jeszcze da. Musimy znaleźć się między tymi, którzy przetrwają i będą mieli możliwość dokonania zemsty na tych wszystkich, którzy to nieszczęście wzniecili, spowodowali, wspierali i [w nim] pomagali.
2 maja [19]41 [r.], piątek
Straszliwa drożyzna. Kilogram chleba kosztuje już 15 zł, kartofle 5 zł za kilo, a węgiel jest w ogóle niedostępny. Ze sklepów zniknęły wszystkie produkty. Można dostać jedynie mydło, proszek i… ciasta w cukierniach. Niemożliwe stało się przejście ulicą. Płacz dzieci, lamenty kobiet, wzdychania starców, inwalidów i kalek, kawałków dawnych ludzkich postaci, które wywołują jedynie zdziwienie, w jaki sposób trzymają się jeszcze przy życiu. Doprowadza mnie to do szału, tracę przytomność. W głowie wali jak młotem, czuję się jak w najdzikszym koszmarze. Czyżby ktoś był w stanie w tym życiu napisać, zilustrować, namalować obraz naszego dnia dzisiejszego? Jest przecież gorzej, niż gdybym stał w obliczu śmierci! Śmierć w swojej majestatycznej postaci nadchodzi w śnieżnobiałym ubraniu, a tu góra szmat i ludzki brud, z którego bije straszliwy b[…]b. Czy można jeszcze ich ratować i dać im coś od życia? Jeszcze gorzej, kiedy zatrzymuję się, aby kupić gazetę albo oddać ostatnie kilka groszy. Ręce, ręce, martwe kościste ręce obejmują mnie jak gałęzie, próbuję biec, ale to niemożliwe. Masy idą w tysiące, ściśnięte, stłoczone w wąską ulicę Karmelicką. Szukam znajomej ludzkiej twarzy. Nie do odnalezienia. [5] Czyżbym stracił wszystkich znajomych? Czy w żydowskim getcie w Warszawie nie ma już moich znajomych? Widzę kogoś. Nie, powinien być o 20 lat młodszy, skóra żółta, twarz poczerniała, zgaszone oczy, żadnego uśmiechu. Nie widzę żadnego znajomego. Ale nagle ktoś łapie mnie za ramię: „Nie poznajesz mnie?”. Były drobny handlarz szepcze: „Pożycz mi 2 złote”. Drugi, były sportowiec, pozbył się uczucia wstydu i westchnął: „Jeszcze nic dziś nie jadłem, daj złotówkę”. Ledwie dochodzę do domu. Dostaję tylko zupę, już bez chleba. Bronia201płacze, że musi swojego męża wykupić z obozu. Odrobina kaszy na obiad wynosi po
4 zł na głowę, nie wystarcza na chleb. Szybko zjadam zupę. Interesanci pukają. Moi