RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Dzienniki z getta warszawskiego

strona 317 z 476

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 317


Część II. Dzienniki z getta warszawskiego [13] 303

Ja i mój przyjaciel Winter352kręcimy się wśród chrześcijan, nie nosimy żółtych łat i chociaż serce bije mocno ze strachu, żeby jakiś znajomy goj nas nie wydał, jesteśmy jednak pewni, że nam się uda.

Nasz bagaż składa się tylko z dwóch plecaków. Nie boimy się żadnej kontroli, ale na stacji jest wielu znajomych i krewnych, którzy mają duże paczki – trzeba im jakoś pomóc.

[Starając się], by nie zauważyli nas chrześcijanie, bierzemy po dwie duże walizy od mojego wujka, który jest tu z całą swoją rodziną, składającą się [3] z dziewięciu osób. My obaj (ja i Winter) przygotowujemy się do wyjścia na peron. Przed nami stoi żydowska rodzina z dużymi paczkami, złożona z 4 osób. Żandarm każe im rozwiązać worki i kontroluje każdy kawałek, a zobaczywszy nas (dwóch gojów), uśmiecha się, odpycha Żydów z ich paczkami, a nam pozwala szybko przejść.

Chwilę później wychodzi mój wuj z rodziną, z długimi, siwymi wąsami też wygląda jak stary chłop. Żydowska rodzina, która stała przed nami, wyszła w ostatniej chwili.

Za dziesięć dziesiąta nadchodzi pociąg. Pasażerskich wagonów jest tylko kilka, reszta to towarowe. Moi krewni wpychają się do takiego wagonu, pomagamy im włożyć paczki – ja i Winter zajmujemy miejsca w wygodnych wagonach pasażerskich. Nie mija jednak nawet 5 minut i proszą wszystkich, bez różnicy, by wyjść, nawet urzędników, którzy legitymują się, że jadą służbowo. Wagony [4] są zarezerwowane dla oficerów i nic nie pomaga.

Szukamy wagonów z moją rodziną, która była przewidująca i zamknęła się tak, że musieliśmy nadawać różne sygnały, zanim nas wpuścili. Zainstalowani, z jeszcze kilkoma chrześcijanami z naszego wagonu, siedzimy i czekamy.

W Kaliszu na stacji ten pociąg stoi najwyżej 4 minuty – a tu już przeszło więcej niż 15, a my stoimy w miejscu. Nagle zamieszanie… „Alle Juden raus”353, słychać rozkazy. W naszym wagonie siedzą chrześcijanie – szmuglerzy, którzy też drżą o swoją skórę. Paru z nich podsuwa się do drzwi i wykrzykuje: „Tu sami Polacy, Żydów nie ma”354. Sztuczka się udaje.

Na peronie zgromadzeni Żydzi zostają zapędzeni do ostatnich wagonów towarowych, gdzie niedawno stały konie. Gubią się setki paczek z ich uratowanego majątku… Wreszcie, o wpół do jedenastej, lokomotywa gwiżdże i ruszamy z miejsca. [5]

Tak oto przybywamy do Łodzi. Chrześcijanin, który jechał razem z nami, kupuje dla wszystkich bilety do Warszawy (w Kaliszu nie sprzedano nam bezpośredniego biletu do Warszawy). Znowu musimy czekać prawie dwie godziny. Na ulicy śnieżyca, zimno, ogarnia [nas] przerażenie, chciałoby się napić ciepłej herbaty, ale zejść niżej jest niebezpiecznie, [po pierwsze,] łapią na roboty, po drugie, nie wolno ruszać się z miejsca, bo może nadjedzie pociąg. W końcu, o 4 po południu siedzimy już w ciepłych wagonach. Droga nie prowadzi jednak prosto do Warszawy. W Koluszkach355musimy się przesiąść – kto wie, co tam na nas czeka. W drodze słyszymy, że w Koluszkach trochę się bawią Żydami.