RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Dzienniki z getta warszawskiego

strona 356 z 476

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 356


342 Część II. Dzienniki z getta warszawskiego [13]

przyjaciółmi i znajomymi, nie patrząc na skrzywione miny gospodarzy. Siedzimy już tydzień u „szczotkarzy” i korzystamy z gościnności znajomych bez jakiejkolwiek perspektywy na jutro.

Ale na co refleksje – przekażmy raczej o tych kilku dniach w całej ich nagości, biedzie i o bohaterstwie pozostałej przy życiu garstki Żydów.

Ale najpierw mały epizod. Wczoraj, 27 I 1943 [r.], w rozmowie usłyszałem następujące słowa: „Gdyby w dniach lipcowych 1942 [r.], na początku akcji przesiedleńczej, Żydzi złapali za broń, próbowali stawić opór, [2] zabili kilku Niemców, zmusili żydowskich chuliganów (policję) do niebrania aktywnego udziału, wtedy tysiące Żydów padłyby od niemieckich kul, a inni Żydzi powiedzieliby: stało się tak z powodu ich głupiego bohaterstwa[”]. Ale że taki opór powstrzymałby w dużej mierze akcję, to nikomu nie przyszłoby do głowy.

Dziś, kiedy na prawie 6000 wysłanych [do obozu] przypada 1000 żydowskich ofiar na 12 Niemców, społeczeństwo wreszcie zrozumiało bohaterstwo „głupiej” młodzieży. Tak powiedział w rozmowie prosty Żyd.

Jest niedziela, 17 I 1943 [r.], jak zwykle dzień wolny od pracy. W getcie zamęt, zgiełk. Żydzi czy muszą, czy nie, pomimo wielkiego mrozu spacerują po ulicach w ciasnych murach getta.

Między szeregami kamienic można się poruszać dłużej. O dziewiątej wieczorem chodzi się jeszcze od domu do domu (ostrożnie), rozmawia z sąsiadem, czasem nawet gra w karty i tak mija życie w getcie po tamtych [3] straszliwych dniach selekcji.

Następnego dnia wszyscy jak zwykle pójdą do szopów na placówkach pracować, wypełniać niewolniczą służbę dla wiecznego wroga. I nie przeczuwając nic złego, kładziemy się spać.

Zegar pokazuje 5.45 rano, 18 I 1943 [r.] Ubieram się i szykuję do wyjścia do szopu razem z całą grupą z Gęsiej 30, słyszę, jest 6.30, jak nasza placówka, która pracuje w Sądach na Lesznie, wychodzi z budynku. Nagle wpada zasapana sąsiadka: „Co, leżycie jeszcze w łóżkach?” – zwraca się do moich współdomowników. – „Ulica jest otoczona przez żandarmerię, placówek nie wypuszczają z getta, blokada, pewnie akcja”.

W pokoju robi się zamieszanie, tumult. Decyzja – trzeba się chować – i wszyscy wczołgujemy się do schronu.

7.30. Słychać pierwszy strzał. To daje nam znać, że robota już zaczęta, i o 8.15 są już u nas w domu. Jak myszy siedzimy [4] cicho w norze. Słychać wyważanie drzwi. Planowo, bez pośpiechu Niemiec wyważa nasze drzwi, otwiera, wchodzi do mieszkania, zaczyna szukać w szafach, tapczanach, nikogo nie znajduje. Nasze serca biją ze strachu, żeby tylko nas nie odkryli. Wybił szybę w oknie i wyszedł z mieszkania. Odetchnęliśmy, ale o wyjściu nie ma jeszcze mowy. Przerabiają cały blok, siedzimy zatem ściśnięci jak śledzie i czekamy. Od czasu do czasu słychać strzały. Jeszcze nie wiemy, co one oznaczają. Akcja w budynku trwa do 4 po południu. Dopiero około 5 wychylamy głowy. Na ulicach martwa cisza. Nie widać żywej duszy. Bardziej śmiali zapuszczają się aż do Miłej 64, aby czegoś się dowiedzieć. Okazuje się, że w akcji wzięła udział również żydowska policja, ale już nie tak aktywnie, jak w pierwszych dniach lipca. Zadowolili się jedynie odprowadzaniem ludzi. [5] Dowiedzieliśmy się, że cała placówka z Sądów została odprowadzona na Umschlag, otrzymaliśmy również [informację],