RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Dzienniki z getta warszawskiego

strona 370 z 476

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 370


356 Część II. Dzienniki z getta warszawskiego [14]

bagienka, tzw. Kronikę Warszawską. Telefon nie milkł ani na minutę, drzwi się nie zamykały, ze wszystkich stron przynoszono komunikaty, biuletyny, wiadomości telefoniczne, każdy z nas pocił się nad swoją „robotą”, a z pierwszego piętra, z zecerni, bezustannie słychać było krzyki: „Kopia!”.

W tym pędzie i zamieszaniu, gdy trzeba się spieszyć, żeby nie opóźnić… ekspedycji, najgorzej bywa, kiedy kolega z drugiej redakcji dzwoni do ciebie i prosi o przysługę, abyś podał mu szczegóły o tym czy innym zdarzeniu, które tobie jest znane, a jemu nie. Nie można jednak odmówić, ponieważ jutro to ja mogę znaleźć się w podobnej sytuacji. Taka kompensata stanowi szeroko przyjętą rzecz: dzisiaj ja tobie daję kradzież, jutro ty mnie pożar, ja tobie samobójstwo, a ty mnie gwałt, ja tobie napad rabunkowy, ty mnie aferę itd.

I właśnie takiego dnia dzwoni telefon i miękki, aktorski głos prosi mnie o szczegóły zdarzenia. To mówi Czerwiński z „Naszego Przeglądu”. Do tej pory nie znałem go osobiście i nie wiedziałem, jaki on jest. Rozmawiając z nim przez telefon, odniosłem wrażenie, że nie rozmawiam z Żydem. W rzeczywistości Żyda rozpoznaje się po wymowie w obcym języku. Albo mówi bardzo źle, albo bardzo dobrze, powiedzmy, że lepiej po polsku niż prawdziwy Polak… Czerwiński mówił jednak jak prawdziwy goj, ze wszystkimi charakterystycznymi niuansami, i pożegnał się z tą samą przesadną uprzejmością i rozgadaną przyjacielskością.

Jakiś czas później spotkaliśmy się twarzą w twarz w warszawskim Sądzie Okręgowym. Obaj zastępowaliśmy regularnych korespondentów sądowych z naszych gazet, z tą różnicą, że ja siedziałem przykuty do ławki dla prasy przez cały czas procesu, on natomiast przyszedł dużo później, wcisnął się swoim wielkim, ciężkim ciałem między nas, posiedział chwilę, zapoznał się z sąsiadami, podarował każdemu tani uśmiech i poszedł. Przed odejściem jednak zapowiedział, że później do mnie zadzwoni, abym mu „po przyjacielsku”565przekazał, co się działo pod jego nieobecność. Z góry mi podziękował i zapewnił, że się odwdzięczy. Trwało to tak długo, jak długo pracowaliśmy w sądzie. Potem każdy z nas wrócił do swojej pracy i więcej się nie zobaczyliśmy. Z czasem dowiedziałem się, że Czerwiński był kiedyś sierżantem policji i w naszych kręgach uważano go za przeciętniaka. Sam Czerwiński również nie czynił wysiłku, aby zostać przyjętym do społeczeństwa żydowskiego. Odnosiłem wrażenie, iż pracuje w żydowskiej gazecie tylko dlatego, że nie pozwalają mu pracować w żadnej nieżydowskiej. Ze swoją naturą i tak nie był nasz.

W listopadzie 1939 [r.] wróciłem z obozu jenieckiego. Po dwóch dniach przymusowego odpoczynku w łóżku wyszedłem z domu rozejrzeć się, co jeszcze zostało z Warszawy. Dowiedziałem się, że przy Karmelickiej 3 znajduje się kuchnia ludowa dla [11] dziennikarzy. W niewielkim, dwupokojowym lokalu na parterze kręcili się nasi koledzy. Wyglądali na przestraszonych i zrezygnowanych, jak wszyscy mieszkańcy Warszawy. Kilku bliższych kolegów ucieszyło się na mój widok, jakbym wrócił z zaświatów, ponieważ myśleli, że 7 września [1939 r.] uciekłem z Warszawy566.