Część II. Dzienniki z getta warszawskiego [21] 419
Około południa przychodzą niem[ieccy] właściciele fabryki. Nastrój wyczekiwania. Ludzie są już u kresu sił. Zgodziliby się na to, ażeby zostać w najgorszych norach, ściśnięci po kilka rodzin, aby tylko żyć. Obok mnie jakaś pani przyzwyczajona prawdopodobnie do większego luksusu przed tym niż ja jest oburzona, kiedy jej mówię, że w nowych pokojach śmierdzi niemożliwie. „W Łodzi ludzie żyli w gorszych warunkach” – mówi.
Jeden z żyd[owskich] dyrektorów ogłasza radosną nowinę: być może za godzinę wracamy do starego bloku. Radość nie do opisania. Gdzieniegdzie tylko trwożne pytania, czy wszystkich przepuszczą. Ludzie zaczynają gorączkowo doprowadzać do porządku swój wygląd. Każdy chce wyglądać jak najbardziej „robotniczo”. Mężczyźni ściągają krawaty, kobiety zakładają na głowę chustki, na suknie fartuchy. Pamiętam, że ulegając sama ogólnej psychice, weszłam do mieszkania znajomych i poprosiłam o chustkę i fartuch. Kazano mi wziąć sobie, co chcę, na podłodze, po meblach wałęsały się najdroższe i najładniejsze rzeczy, w ogóle wszystkie mieszkania wyglądały jak po pogromie, ludzie gorączkowo przerzucali swój dobytek, żeby wyłowić to, co najbardziej wartościowe.
Dyrekcja każe nam ustawić się piątkami. Kiedy teraz, po fakcie już przypominam sobie radość ludzi, którzy albo sami, albo ich najbliżsi szli na śmierć, dreszcz mnie przebiega. Mężczyźni podrzucali czapki, rodzice ściskali dzieci.
Masa ludzi obcych (dzisiejszych „dzikich”) ustawia się z szopem; chcą się przeszwarcować do swoich starych mieszkań. Niemiecki właściciel fabryki oświadcza, że jeśli w jakiejś piątce znajdzie się ktoś obcy, cała piątka zostanie usunięta. Ludzi ogarnia strach. Słychać pytania: „A pani ma ausweiss? Kto pani jest?” itp. Wszyscy odsuwają się od obcych jak od trędowatych. W mojej piątce stała jakaś kobieta nienależąca do szopu; wypchnięto ją siłą z szeregu, a jeden z naszych majstrów, Fels805, zrobił wykład, że właśnie słuszny jest tzw. patriotyzm lokalny, [3] bo dlaczego „nasi” mają padać ofiarą „obcych”? Ciekawe, kto jest nasz, a kto obcy.
Radosny nastrój pierzcha. Złe przeczucia ogarniają wszystkich, z daleka zbliżają się złowrogie zielone mundury SS.
Stoimy teraz na rogu Niskiej i Miłej. Miejsce to do dziś dnia przejmuje mnie grozą. Obok nas zbiera się jakaś placówka, zdaje się, że Ostbahn806. Mężczyźni ustawieni w szereg prezentują swoją siłę i tężyznę, jak niewolnicy na targu. Większość atletycznie zbudowana, w sportowych koszulkach wypina muskuły. Niemieccy werkschutze przechodzą, oglądają swoich rabów i czekam wprost na scenę z Chaty wuja Toma807, żeby zajrzeli jeszcze w zęby jak koniom, czy zdrowe. Strasznie wprost patrzeć, jak tylu rosłych i silnych chłopców kuli się w szeregu wobec kilku Niemców.
Idziemy kilka kroków naprzód. Ciężko chodzić, plecaki uwierają, małe dzieci plączą się pod nogami, skwar i [s]piekota.
Na samym rogu ulicy stajemy.
Kontrola się zaczęła. Odbywa się to b[ardzo] prędko. Stoję dość daleko i trudno mi zobaczyć, [co] się dzieje. W miarę zbliżania się do miejsca kontroli coraz wyraźniej