„Za Naszą i Waszą Wolność”, nr 8, październik 1941 [4] 409
nie zdążyli biegiem opuścić bram ghetta, sięga już 40. Z liczby 2 tysięcy mieszkańców pozostawiono tylko 700, a resztę ustawiono w szeregi i pognano w kierunku na Płońsk. Dreszcz zgrozy objął wszystkich, gdyśmy zostali zatrzymani w Pomiechówku i ujrzeli tamtejsze kazamaty. Napotkaliśmy już wielu ludzi, którzy za dnia pracowali po wsiach u chłopów, a na noc sprowadzani byli do lochów. W podziemiach – ogromne cele, asfaltowe podłogi, duże, zakratowane okna bez szyb. Na rozkaz szesnaście cel zapełniły się szybko po brzegi. Przesiedzieliśmy w nich cały dzień bez jadła i wody. O zmierzchu, słaniając się z nóg, usnęliśmy na asfalcie. W nocy budzą nas znów niesamowite krzyki i wrzaski: sprowadzono świeże partie Żydów z Płońska, Zakroczymia, Nowego Miasta i szeregu wsi. Przybyli zbici i skatowani do krwi. Liczba skazańców sięga 3 tysięcy. Nad ranem zbudzono wszystkich, uszeregowano oddzielnie mężczyzn i kobiety i przeprowadzono rewizję. Wszystkie dokumenty zostały porwane, wszystko co kto posiadał zostało odebrane nie pozostawiając nawet kilku groszy, nie szczędząc przy tym bicia. Po rewizji otrzymujemy po ćwiartce chleba, była to racja na trzy dni, a o wodzie nie ma mowy. Trzy dni bez wody leżeliśmy ściśnięci w celach. Trzeciego dnia musieli się wszyscy mężczyźni stawić do roboty. Buduje się kloakę, wspólny rów dla mężczyzn i kobiet. Wyznaczono 15 mężczyzn po wodę. Radość powszechna. Sprowadzono beczkę strażacką. Wodę należało przywieźć ze stawu odległego o 2 km. Jeden ze szturmowców siadł na beczce i przy pomocy karabinu i knuta poganiał zbiedzoną szkapę. Nie rzadko dla rozrywki strzelał nad głowami zastraszonych konwojentów.
Okoliczni chłopi okazywali bardzo serdeczny stosunek do obozowiczów, mimo że nie wolno im było mieć z nami żadnej styczności. Ukradkiem wydawali nam jedzenie, sprzedawali chleb, owoce i mleko. Przy dobrym strażniku udawało się coś otrzymać, w innych wypadkach należało wszystko zostawić w polu. Po kilku [9] dniach u bram obozu zjawiły się rodziny obozowiczów z paczkami, lecz strażnicy co lepsze paczki zachowali dla siebie. Po tym znaleźli się spośród obozowiczów tacy macherzy, którzy poznali sztukę podejścia niemieckich władyków i wejść w ich łaski. Z nich utworzono służbę porządkową, która według swego widzimisię wyznaczała ludzi do krajania chleba, z powodu czego porcje z dnia na dzień malały. Protestować było nie sposób. Po tym zaczęto przysyłać obiady z Nowego Dworu. Przedstawiciele Rady Żydowskiej przywozili 2 wozy z koszykami jadła. Nie wszystkim obiad się dostał. Policja żydowska zabierała co najlepsze, szturmiści walili po głowach, nieraz cały obiad wylewali, a ludzie głodowali. Ludzie żebrali o łyżkę zupy dla małego dziecka, lub wyrywali wprost z garnków. Z powodu głodu zaczęły się szerzyć choroby. Było to najważniejszym zagadnieniem, należało ukrywać chorobę, by się nie narazić na rozstrzelanie. Liczba zmarłych i rozstrzelanych wzrastała z każdym dniem, wspólne groby powiększały się wciąż. Nie tylko chorych rozstrzeliwano, od uznania strażników zależało życie obozowicza. Często znikał któryś spośród nas, gdzieś na uboczu został zastrzelony i pochowany, często na wpół jeszcze żywy. Pewien wachmistrz, nazwiskiem Zydler, miał szczególne zamiłowanie w rozstrzeliwaniu młodych chłopców i dziewcząt, często w celu zaokrąglenia liczby pochowanych we wspólnym grobie. Szturmiści, którzy pełnili służbę w nocy, dla rozrywki wyciągali z cel młode dziewczęta i gwałcili je. Każdy żył w strachu, za błahostkę narażano się na śmierć. W nocy strzelano do cel przez otwarte okna, rzekomo dla ciszy. Był jeszcze specjalny rodzaj znęcania się, stosowany przez młodych szturmistów. Często któryś z nich samowolnie kazał sprowadzić grupę młodych chłopców i dziew-