430 „Za Naszą i Waszą Wolność”, nr 9, grudzień 1941 [4]
A jest między zbrodniarzami dziewczyna 18-letnia, staruszka 60-letnia, jest i matka trojga dzieci, z których najmłodsze przyszło na świat w getcie niespełna 6 miesięcy temu. Ale prawo p[ana] dr. praw [Hansa] Franka, któren jest prezydentem Akademii Prawnej Wielkich Niemiec – jest „prawem twardym”. Nie zna sentymentów. Więc wyrok wykonano. Punktualnie o godz. 7.30 rano. Nie zna żartów „prawo” narodowosocjalistyczne. 18-letniej dziewczynie zachciało się bez „upoważnienia” żebrać po aryjskiej stronie – kula w łeb. Staruszka – tak sami. Ta zaś jest matką trojga dzieci – Śmierć jej. Wyrok wykonano. Przy pomocy plutonu „polskiej policji”. I żydowskiej, która „asystowała” w osobie takiego jej „sobaczego”1235 pana „głównego komendanta”.
Pytasz Towarzyszu, czy nie zadrżała w pewnej chwili żadna ręka polskiego policjanta. Czy nie ścisnęło coś gardzieli żydowskiego komendanta. Nie wiem. Nie pytałem o to. Może zadrżała ręka, może i coś komendanta żydowskiego ruszyło, a może i to nie. Wiem, że wyrok wykonano. Wyrok Niemców, niemieckiego sądu, działającego na mocy „nowego” prawa p[ana] dr. Franka. I to wiem, że 8 trupów zbrodniarzy pochowano we wspólnym grobie, na wieczną sławę narodowosocjalistycznego prawa i jego polsko-żydowskich ślepych wykonawców.
Ale wiem coś jeszcze. W owym strasznym momencie egzekucji zahuczało coś w powietrzu na dziedzińcu więzienia. Zahuczało i runęło na głowy panów niemieckich, polskich i żydowskich asystentów śmierci. Było to gromkie, potężne jakieś straszliwe wołanie młodej matki:
– Hej wy tam łajdaki – zginiecie niebawem, Zginiecie.
Towarzyszu. Widzę teraz dokładnie Twoją twarz smutną i boleśnie skrzywioną. I słyszę jak cicho płacze zranione twe serce. I choć sam też nie jestem ze stali, proszę Cię jednak: opanuj się, uspokój. Przecież my musimy być mocniejsi od stali i trwalsi od spiżu. Musimy. W imię Sprawy. W imię Ojczyzny – w imię sprawy jej Wolności – w imię Polski Socjalistycznej.
Kończę już, Towarzyszu, mój list, i wyjdę sobie na ulice i place mojego tak bardzo nędznego i ciasnego getta, gdzie nawet w dzień jest tak ciemno, tak brzydko, tak smutno. Wyjdę na teren śmierci i stanę gdzieś tam, na którymś rogu smutnej dzielnicy. I popatrzę sobie na ludzi pracy. Polacy. Robotnicy. Bracia tej samej naszej wspólnej ziemi. Oni murują grobowce, składają cegłę do cegły. Przyglądać się będę tej pracy koszmarnej, piekielnej, upiornej – ręką moich polskich braci – polskich robotników – wykonywanej. Pracy nad szczelniejszym jeszcze, nad ściślejszym zamurowaniem mojego getta – grobowca. Będę przysłuchiwał się dźwiękowi ich łopat i rytmowi ich pracy – na piekła rozkazy pełnionej – nie bez bólu, ale i bez żalu… Wiem przecież, że piekielne moce stawiają te mury, a nie polscy robotnicy, bo sami są w niewoli. I to wiem także, że oni ci sami robotnicy – ci Polacy – wraz ze mną, wraz z nami będą w przyszłości burzyć te mury, będą burzyć, będą niszczyć to getto, tworząc Nowe Życie, Nowe Miasto – dla wszystkich jednakowe szczęśliwe. Bo przecież i Bastyli[ę]1236 na rozkaz królów budował lud paryski, i tenże lud obrócił ją w perzynę.