598 „Jugnt Sztime”, nr 1–2 (4–5), styczeń–luty 1941 [8]
Przytaczamy tutaj list, który otrzymaliśmy do opublikowania od uczestnika takiego obozu.
„Chcę tu opowiedzieć, w jaki sposób zaczął się i jak zakończył się mój wyjazd na tzw. prace polowe.
Przez pierwsze miesiące wojny jakoś funkcjonowałem, trochę pracowałem, trochę byłem chroniony przez przyjaciół. Kiedy to wszystko się skończyło, zrobiło się bardzo źle. Szczególnie ciężko było w miesiące letnie. Dosłownie wystawiałem język po kawałek chleba.
Pokazano mi miejsce, gdzie zapisuje się ochotników na prace polowe. Powiedziano mi tam, że praca jest ciężka, dlatego obiecano mi przyjazne otoczenie, dobre jedzenie, jak również pewną pensję. Nie zważając na wszystkie ostrzeżenia, z powodu mojej ciężkiej sytuacji materialnej, zdecydowałem się na wyjazd.
Zapewniano nam: kilo chleba, 2 kilo kartofli, pół kilo mąki albo kaszy, litr mleka dziennie, 3 razy w tygodniu mięso oprócz jarzyn. Pensja: dla mężczyzn 1,14 zł, a dla kobiet 1,06 zł dziennie.
Wyobraźcie sobie radość wysłanych 75 ludzi, którzy uważali to za kurs hachszarowy. Do Br. pod S. w dobrach D-k [?]78 przybyliśmy 16 czerwca. Pierwszego dnia odnieśliśmy wrażenie, że rzeczywiście będzie tak jak nam obiecano. Ale już nazajutrz poczuliśmy, że zostaliśmy oszukani. Praca to prawdziwa katorga. Do pracy budzą o 6 rano i haruje się do 9 wieczorem, a często do 12 w nocy, nie przy pracach polowych (przy wyrywaniu pni z lasu, pracach przy szosie itp.). Przy tym jest to praca na akord, każdy z nas musiał wyrwać dziennie 6 pni, głęboko zakorzenionych w ziemi, podczas gdy przy największym wysiłku można było wyrwać tylko trzy. Kto nie wyrwał 6 pni, tego wyklinano, a często bito. Przy tym trzeba wiedzieć, że do tej pracy nie dano nam potrzebnych narzędzi.
Bardzo oszukani zostaliśmy w kwestii jedzenia, z powodu którego tam przyjechaliśmy. Zamiast obiecanych racji otrzymywaliśmy: rano pół kilo chleba z kubkiem bawarki, w południe przez cały pobyt wodę z kapustą i kilkoma kartoflami. Przed kolacją kubek kawy i bardzo rzadko kawałek chleba, który przysyłała Gmina Żydowska. Na kolację kartofle, czarne razowe kluski i surową brukiew. Zamiast mięsa 3 razy w tygodniu przez cały czas pobytu raz znaleźliśmy w zupie… kości.
Możecie już zrozumieć, jak czuliśmy się podczas katorżniczej pracy przy takim wyżywieniu. Przy tym trzeba wiedzieć, że obiecano nam odpoczynek niedzielny, ale pracowaliśmy 7 dni w tygodniu. Warunki sanitarne były straszliwe. Zamiast przyjaznego otoczenia i relacji panowały nieludzkie stosunki i przesadny brak zaufania. Kiedy ktoś chorował [11] aa[…]aa zarzucano, że udaje chorego, a to aa[…]aa. Albo każdego dnia zabierano choremu aa[…]aa kara pieniężna w wysokości 4 zł dziennie (potem kiedy aa[…]aa 1,14 zł). Albo przemocą wyrzucano aa[…]aa.
aa[…]aa zrozumieć, że zgorzknienie z dnia na dzień tak aa[…]aa całe grupy przyjaciół uciekały z obozu. Zostało aa[…]aa osób, które powiedziały sobie: my już do tej pory aa[…]aa czekać na wypłatę, która miała po 6 tygodniach aa[…]aa za 4 tygodnie.
Szczęśliwie doczekano się tego. Pewnego dnia kierownicy zarządzili »zabawę«, uroczyste spotkanie grupy. Ludzie się bawili, cieszyli, ponieważ kierownictwo obiecało