704 „Jugnt Sztime”, nr 2–3 (15–16), luty–marzec 1942 [8]
Mosty, które dzielą.
Smutek rozlał się tak szeroko w sercu i nie mogę go stamtąd przegonić, mój drogi, jedyny synu. Po co Cię posłuchałam i wspinałam się na mosty, na mosty, które zamiast łączyć, jeszcze bardziej dzielą ludzi od siebie?
Ciebie gnała ciekawość, a ja bezustannie musiałam prowadzić cię na drewniany most. A Ty, jak to dziecko, zamęczałeś pytaniami:
– Ile stopni ma most? Jak daleko jest z mostu do nieba? Czy można patrzeć w dół? Biegłam coraz szybciej i ciągnęłam Cię za sobą. O mało się nie popłakałeś z rozpaczy, tak szybko zbiegałam z mostu. Kiedy zapytałeś mnie, czy boję się, że most może się załamać, złapałam się tego jak tonący słomki:
– Tak, moje dziecko, chodź szybciej. Może się zawalić, powinien się zawalić… Teraz, moje dziecko, znowu jesteśmy na dole i wstyd mi, ale muszę Ci już wyjawić tajemnicę:
Twój tata ma takie dziwne, szalone pomysły. Za każdym razem, kiedy wspina się na górę i schodzi na dół z mostu, prosi Boga, żeby go zniszczył i połamał ręce i nogi temu całemu ich drewnianemu mostowi!
Może dlatego, że pod mostem stoją żołnierze w hełmach i śmieją się do małp stąpających po moście…
Może dlatego, że na moście jest tak brudno i błoto lepi się aż do kostek… Może również dlatego, że po moście chodzą jedynie Żydzi i roi się tam od opasek hańby jak od całunów.
Wystarczy Ci, dziecko, że tak już jest i możesz pamiętać, najdroższe dziecko: [13] nie wchodź a[…]a mosty, które kiedyś będą musiały upaść i jeszcze w moim życiu pokażę Ci, jak łamie się i jest rąbany ich b[…]b most!
A Ty, mój synu, kiedy będziesz większy i starszy, będziesz się wspinał na mosty, gdzie ludzie, jak orły będą bawić się w oślepiającym słońcu!
Płomienie nad Warszawą.
Moje dziecko, kiedy stalowe ptaki grzmiały śmiercią, my wszyscy uciekaliśmy przez lasy, drżeliśmy ze strachu. Pamiętasz, jak straszliwe było, kiedy las płonął koło dróg, którymi szliśmy wszyscy bez nadziei i bez wiary, że dojdziemy do celu?
Teraz jest inaczej. Wyjdź na ulicę, chociaż mróz szczypie w uszy i jest późny wieczór, mój najdroższy synku. Pokażę Ci pożar, który płonie w Warszawie. Nie wiem gdzie, nie wiem dlaczego. Może „lotnicy” z rosyjskich pól, może ptaki z drugiej strony kanału, może to ukryte ręce naszych podpalaczy, może to, a może to… Ale spójrz, jak niebo się czerwieni, jak piękna jest czerwień w zaśnieżonym mieście! Jest wieczór, a jest jasno. A tam, gdzie Wisłę skuł lód, wspinają się wysoko i jeszcze wyżej, tak wysoko, że aż sięgają nieba, wielkie jęzory płomieni i dymu. Gdziekolwiek się obrócimy, wszędzie zobaczymy jasną dal w płomieniach. Pachnie siarką, moje dziecko, błyskającym gorącem, chociaż mróz jest tak silny, chociaż śnieg tak gęsto pokrywa dachy i mury.
Jak piękny jest, moje dziecko, zimowy wieczór, jakiś wspanialszy i a[…]a tam gdzie nad Wisłą płonie.
Żałujesz, moje dziecko, że nie możesz go gasić? Że nie jesteś a[…]a strażakiem z trąbką: tu-tu-tu?!